[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i du\ych kapeluszach. Nic nie wiedziała, ale posiadała wszystko, co on utracił.
Kiedy wrócił do domu, zastał słu\ącego, który jeszcze czuwał, czekając na niego. Kazał mu
się poło\yć, a sam rzucił się na sofę i począł rozmyślać nad rozmaitymi zdaniami, wygłoszonymi
w ciągu wieczora przez lorda Henryka.
Czy to istotnie prawda, \e się nie mo\na nigdy zmienić? Czuł dzikie pragnienie odzyskania
nieskalanej czystości swych lat chłopięcych  swej białoró\owej młodości, jak to kiedyś określił
był lord Henryk. Wiedział, \e się zbrukał, \e duszę swą skaził zepsuciem, a wyobraznię zapełnił
potwornościami, \e wywierał niszczycielski wpływ na swoje otoczenie i odczuwał przy tym
straszną radość, \e wśród tych, z którymi się stykał, właśnie ludzi najpiękniejszych i najwięcej
obiecujących doprowadził do hańby. Ale czy to było nie do odrobienia? Czy \adnej ju\ nie ma
dla niego nadziei?
O, w jak\e przeklętej chwili dumy i zaślepienia modlił się, by portret nosił brzemię jego dni,
on zaś zachował nieska\ony wdzięk wiecznej młodości. Wszystkie jego błędy stąd pochodziły.
Lepiej byłoby, gdyby ka\dy grzech jego \ycia sprowadził był szybką, pewną karę. W karze było
oczyszczenie. Modlitwa człowieka do Boga sprawiedliwego nie powinna brzmieć:  I odpuść nam
nasze winy , lecz:  Karz nas za nasze przewinienia.
Na stole stało zwierciadło z oryginalnie rzezbioną ramą, dar lorda Henryka sprzed lat; białe
amorki otaczające je uśmiechały się do Doriana jak ongiś. Wziął lustro do ręki jak owej strasznej
nocy, kiedy po raz pierwszy zauwa\ył zmianę na fatalnym obrazie, i nieprzytomnymi, łzami
przyćmionymi oczyma wpatrywał się w jego błyszczącą tarczę. Ktoś kochający go szalenie
napisał mu kiedyś płomienny list, kończący się bałwochwalczymi słowami:  Zwiat się cały
zmienił, poniewa\ ty jesteś stworzony ze złota i kości słoniowej. Linie twych ust piszą od nowa
dzieje świata. Słowa te przyszły mu teraz na myśl i powtarzał je wielokrotnie. W przystępie
nienawiści do własnej piękności rzucił zwierciadło o ziemię i zdeptał nogami na błyszczącą
srebrną miazgę. Piękność jego pchnęła go do zguby, piękność jego i młodość, o którą się modlił
kiedyś& Gdyby nie one, \ycie jego mogłoby pozostać nieskalane. Piękność jego była dlań tylko
maską, młodość  tylko szarlatanerią. Bo czym\e jest młodość w najlepszym razie? Okresem
cierpkości, niedojrzałości, okresem płytkich kaprysów i mętnych myśli. Czemu\ nosił jej szatę?
Wszak to młodość go zgubiła.
Lepiej nie myśleć o rzeczach minionych. Odstać się ju\ nie mogą. Musi teraz myśleć o sobie,
o swej przyszłości. James Vane le\y pogrzebany w bezimiennym grobie na cmentarzu w Selby.
Alan Campbell zastrzelił się pewnej nocy w swym laboratorium, nie zdradziwszy jednak
tajemnicy, gwałtem mu narzuconej. Sensacja, jaką wywołało zniknięcie Bazylego Hallwarda,
rychło przeminie. Jest całkiem bezpieczny. Przy tym nie śmierć Bazylego Hallwarda tak bardzo
mu cią\y na sumieniu. To śmierć za \ycia własnej duszy gnębi go bezlitośnie. Bazyli namalował
obraz, który mu zniszczył \ycie; tego mu wybaczyć nie mógł. Wszystko było winą portretu.
Bazyli mówił doń rzeczy niedopuszczalne, a on je znosił cierpliwie. Morderstwo było
chwilowym szałem. A Alan Campbell? Popełnił samobójstwo z własnej woli, bo tak mu się
podobało. Có\ to jego obchodzi?
Nowe \ycie! Tak, tego mu potrzeba. Czeka na nie. Ju\ je nawet rozpoczął. Raz przynajmniej
oszczędził niewinność. I nigdy ju\ nie będzie kusił niewinności. Stanie się dobry.
Gdy tak myślał o Hetty Merton, ogarnęła go ciekawość, czy te\ zaszła jakaś zmiana na
portrecie w zamkniętym pokoju. Chyba ju\ nie będzie taki straszny jak przedtem? A mo\e 
gdy \ycie jego stanie się czyste  mo\e zdoła te\ zatrzeć na obrazie wszelki ślad złych
namiętności. Mo\e ju\ teraz zniknęły ślady zła& Musi się przekonać.
Wziął lampę ze stołu i cicho wszedł na schody. Gdy odmykał drzwi, uśmiech radości
przemknął po jego dziwnie młodocianej twarzy i na chwilę osiadł na ustach. Tak, stanie się
dobrym, a ten straszny obraz, przechowywany w ukryciu, nie będzie ju\ dlań przedmiotem
strachu. Miał uczucie, jakby mu ju\ odjęto ten cię\ar.
Spokojnie wszedł do pokoju i jak zwykle zamknął za sobą drzwi. Po czym odsunął purpurową
zasłonę. Krzyk bólu i oburzenia wyrwał mu się z piersi. śadnej nie dojrzał zmiany, tylko w
oczach portretu płonął błysk chytrości, a koło ust zarysowała się linia obłudy. Był tak samo
wstrętny  mo\e jeszcze wstrętniejszy ni\ poprzednio  a szkarłatna rosa na ręce wydawała się
jeszcze bardziej błyszcząca, jakby świe\o rozlana krew. Zadr\ał. Czy istotnie tylko pró\ność
podyktowała mu jego jedyny dobry uczynek? Czy te\ pragnienie nowych sensacji, jak to
ironicznie określił lord Henryk? Lub mo\e owa \ądza odegrania jakiejś roli skłaniająca nas do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •