[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podsłuchów nie znalazłem. Dzisiaj, kiedy zadzwoniłaś, wyszedłem na zewnątrz, żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy. Nikomu, nawet Marii, nie
mówiłem, kto dzwonił ani dokąd się wybieram.
Pokiwała z namysłem głową.
- I co to oznacza?
Słońce opadło niżej, chowając się za wyższe budynki. Te rzucały na parking zba-wienny cień.
- Zanim odjedzie holownik, zrobię się głodny, więc zatrzymamy się po drodze i
T L R
coÅ› zjemy. Ja fundujÄ™.
Poderwała się na nogi.
- Nie mogÄ™...
Dan również wstał. Postanowił zaryzykować: wziął ją za rękę. Nie wyszarpnęła jej.
- Możesz. I pozwolisz mi zapłacić. Potraktuj to jak zaproszenie na randkę. Nikt się o niczym nie dowie. %7ładni wujowie, żadne ciotki, żadne firmy,
żadne plemiona.
- A jeśli odmówię?
- Nie byłabyś pierwsza ani ostatnia. - Minął prawie rok, odkąd rozstał się ze swą poprzednią partnerką.
W Wichita Falls kobiety bardziej interesowały się jego majątkiem niż nim samym.
Z kolei nie bardzo miał czas, by udzielać się towarzysko w Fort Worth. Ale czasem spotykał się z kimś na kolację. Rosebud ponownie przygryzła
wargÄ™.
- Zostały ci cztery tygodnie. Zdesperowany możesz się komuś wygadać.
- Zdesperowany robię inne rzeczy - oznajmił.
Podszedł bliżej i pogładził ją po policzku. Nie cofnęła się, nie uciekła. Pozwoliła się pocałować. Pozwoliła, aby ich palce się splotły, aby Dan
przytulił ją z całej siły.
Poczuł, jak sutki jej twardnieją. Ileż by dał, by ściągnąć z niej bluzkę! Wiedział, że jej ciało mówi tak": zgadza się na randkę, może na coś więcej.
Nie wiedział, co powiedzą jej usta, więc na razie czekał. A czekając, całował ją. Ale nic poza tym.
Gdyby wszystko było takie proste!
Nagle ciszę rozdarł dzwięk klaksonu. Przez opuszczoną szybę wyjrzał kierowca.
- Hej, to wyście dzwonili po holownik?
- Pomyśl o randce - szepnął Dan, odsuwając się od Rosebud.
T L R
ROZDZIAA ÓSMY
Wiele można powiedzieć o mężczyznie na podstawie samochodu, jakim jezdzi.
Ten miał teksaskie tablice rejestracyjne, czyli należał do Dana, a nie do agencji wynajmu aut.
Rosebud pogładziła skórzane obicie. Starała się nie być zbyt wścibska, ale... Kiedy obsługujący holownik zwrócił się do niej skarbie", Dan
szybko wcisnął jej do ręki klu-czyki. Zawsze sama załatwiała swoje sprawy, więc dziwnie się czuła, przekazując komuś władzę, musiała jednak
przyznać, że przyjemniej siedzieć w czystej wygodnej terenówce niż stać przy facecie z holownika, marząc o tym, by prysnąć mu w twarz gazem
Å‚zawiÄ…-
cym.
Radio satelitarne? Czemu nie? Ktoś taki jak Dan nie słucha przerywanych rekla-mami programów w stacjach komercyjnych. Zaczęła skakać po
kanałach. Muzyka coun-try, Willie Nelson, Johnny Cash... tego się spodziewała. Ale stacja rockowa Alt Nation?
Zespół Nirwana? Phish? To się kłóciło z obrazem kowboja.
Puściła utwór Mirandy Lambert i rozejrzała się po wnętrzu auta. Panował tu idealny porządek: w oczy rzucał się brak opakowań po batonach,
zmiętych puszek po coli, a nawet kurzu na tablicy rozdzielczej. Na haku przy tylnej szybie wisiała strzelba. Cieka-
T L R
we, czy Dan zawsze ją wozi, czy dopiero od czasu, kiedy kula przeszyła mu kapelusz?
Mm, strzelba wyglądała na prawdziwe dzieło sztuki. Rosebud nie mogła oderwać od niej wzroku. Podejrzewała, że takie cacko musi kosztować
majÄ…tek.
Poczuła się nieswojo. Owszem, podczas studiów w Waszyngtonie stykała się z ludzmi bogatymi, ale nawet jej narzeczony James nie kupował
rzeczy tak drogich. Jednego nie potrafiła zrozumieć: czego mógł chcieć od niej taki krezus z Teksasu?
Zaczęła się wiercić niespokojnie. Dlaczego to trwa tak długo? Zerknęła w lusterko wsteczne. Dan stał pochylony nad jej samochodem. Pokazywał
kierowcy różne rzeczy w silniku, a ten kręcił głową. Nie wróżyło to nic dobrego. Zacisnęła pięści. Nie wiedziała, czy pordzewiały grat jeszcze się
do czegokolwiek nadaje i czy warto go naprawiać, ale to był jedyny samochód, jaki miała, a na nowy nie mogła sobie pozwolić.
Cholera, to był kiepski pomysł. Holownik, potem randka... Czyżby Dan był jednym z tych facetów, którym się wydaje, że kolacja i naprawa auta
zapewnią mu kilka godzin seksu? Wzdrygnęła się. Wiedziała, że Dan ma za zadanie zwabić ją w pułapkę. Mi-mo to czuła, wręcz gotowa była
przysiąc, że jest z nią szczery. Wróciła myślami do ich rozmowy. Tak, nie miała co do tego wątpliwości: po prostu chciał się z nią umówić. Jak
mężczyzna z kobietą.
Ona też tego chciała. Tylko dlaczego musi nazywać się Armstrong? Dlaczego wszystko musi być tak skomplikowane?
Widząc, że Dan wraca, wyciągnęła notatki.
- Gość obiecał, że jak skończy, to zadzwoni do ciebie - rzekł, siadając za kierownicą.
Rzucił kapelusz na tablicę rozdzielczą i przechyliwszy głowę, przez moment słuchał Mirandy Lambert śpiewającej o prochu strzelniczym.
- Próbujesz mi coś powiedzieć? - spytał z uśmiechem, przekręcając kluczyk w sta-cyjce.
Silnik zamruczał cichutko jak najedzony kocur. Rosebud poczuła leciutkie ukłucie zazdrości. Miło byłoby mieć sprawne auto, które zawsze zapala i
na którym zawsze można polegać.
T L R
- Nie, ten utwór to zwykły zbieg okoliczności.
Dan wrzucił wsteczny bieg.
- Jak chcesz, mogę cię tu kiedyś przywiezć. Przez kilka tygodni będziesz niezmoto-ryzowana.
- Dzięki za propozycję, ale chyba nie skorzystam. - Kilka tygodni to długo, lecz nie musiała opuszczać rezerwatu, a po rezerwacie mogła jezdzić
na koniu.
- W razie czego służę. A teraz dokąd?
Czy randka to taka zła rzecz? Dwoje dorosłych, bez mężów, żon i zobowiązań, któ-
rzy idą razem na kolację i żegnają się czułym pocałunkiem? Zaczęła się zastanawiać nad miejscem, gdzie Dan dobrze by się czuł, ale nic
sensownego nie przychodziło jej do gło-wy. Kiedy mieszkała tu podczas studiów, a było to ponad siedem lat temu, nie stać jej było na eleganckie
restauracje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]