[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaraz do ucha starcowi:
- To bêdzie sam jeich mistrz wielki. Jest i komtur. Ten z Gdañska! Plotzke! Mordorz!
Dwaj dostojnicy zbli¿ali siê do starca i patrzyli nañ z pob³a¿liwym uSmiechem. Wyszka
Zamk-Trzebiatowski nie spuszcza³ ich równie¿ z oczu, obudwu, maj¹c w sobie uczucie wil-
ka, któremu siê szczecina je¿y na grzbiecie od widoku brytanów nachodz¹cych jego legowiê.
Zygfryd von Feuchtwangen, dawniej komtur Ostrudy, póxniej, w czasie zatargów z Hohenlo-
hem na wielkiego mistrza wybrany, a wreszcie, po Smierci antagonisty powtórnym zaszczy-
cony wyborem, zjecha³ by³ w³aSnie z Wenecji do Malborga i tu stolicê Zakonu fundowa³.
Teraz wyruszy³ z tej nowej stolicy, a¿eby siê spotkaæ z Waldemarem, m³odszym Askañczy-
kiem, synem Konrada Drugiego, potomkiem Albrechta Niedxwiedzia a po k¹dzieli margrafa
Gerona - w celu doprowadzenia do skutku uk³adu o sprzeda¿ Pomorza, który ju¿ przed ro-
kiem by³ w Toruniu przez wielkiego komtura von Plotzke z obydwoma margrabiami omówio-
ny. Wielki mistrz zapowiedzia³ by³ swe przybycie na oznaczony dzieñ w miesi¹cu maju do
S³upska, sprzedanego margrafom przez ksiêcia Wis³awa, rugijskiego w³adcê. Zapowiedx tê
wielki mistrz wys³a³ by³ z Gdañska na S³upsk przez retmana umySlnie odprawionej szkuty,
który mia³ póxniej pchn¹æ z brzegu morskiego goñca na miejsce.
W drodze do umówionego celu wielki mistrz zab³¹dzi³ w lasach. Unikaj¹c karwiñskich ba-
gien wzi¹³ siê na górn¹ PiaSnicê, Rybno, Lisowo, Opalin. Tu w zapad³ych wsiach powzi¹³
wiadomoSæ, i¿ jakowyS hufiec rycerski kr¹¿y na wybrze¿u PiaSnickiego Jeziora. Podes³awszy
czatê, wielki mistrz zasiêgn¹³ jêzyka, i¿ to sam margraf Waldemar, wyjechawszy na spotka-
nie wysokiego goScia, szuka go ponad jeziorem.
Nast¹pi³o spotkanie w³aSnie w pobli¿u dziedziny Wyszkowej. Ko³uj¹c ponad jeziorem, dwaj
przemo¿ni panowie napotkali w bezdro¿u szlak leSny, który ich prosto na trzebiatowski dwór
wyprowadzi³. Obadwaj dostojnicy prze³o¿yli pobyt na Swie¿ym powietrzu pod drzewami nad
ciasnotê i zaduch s³owiañskiego wnêtrza domu. Rozstawiono miêdzy lipami w pó³okr¹g
wszystkie sto³y i zydle, jakie tylko w izbach znaleziono, nakryto je kobiercami i suknami
w³asnymi. Panowie zasiedli, ma³o dbaj¹c o gospodarzy i ich rolê w tym domu. Kobiety Trze-
biatowskie uciek³y by³y do lasu, strwo¿ona s³u¿ba rozprys³a siê i rozproszy³a kêdyS po nadje-
zierzu w zaroSlach. Sam jeno Pioch gdañski i m³ody Jarosz Trzebiatowski zostali na miejscu.
No, i Wyszka. Wszyscy trzej z dala od t³umu przyjezdnych - m³odzi po obu stronach dziada -
na przyzbie dworu przysiedli. Patrzyli, jak s³u¿ba niemiecka wynosi z zapola stodó³ ostatnie
85
na przednówku wi¹zki s³omy i spasa koñmi ostatnie miary owsa do siewu zagarniête z s¹sie-
ków. Patrzyli, jak trabanci rozwalaj¹ drzwi komór i rabuj¹ a ¿r¹, co znajd¹.
Margraf Waldemar g³êbokie okazywa³ uszanowanie wielkiemu mistrzowi Krzy¿aków. Ilekroæ
ostatni zaczyna³ mówiæ, margraf dwornie zacicha³ i pokornie nastawia³ ucha. Lecz spojrzenie
jego oczu wielkich i nieustêpliwie spozieraj¹cych nie zgadza³o siê z cichym brzmieniem
mowy. Wielki mistrz, starzec têgi, przysadzisty, o grubym karku i oczach przekrwionych, zda-
wa³ siê chytrze napawaæ przymuszon¹ uni¿onoSci¹ margrafa. Mówili ju¿ obadwaj o sprawie,
która wielkiego mistrza znagli³a do tej jazdy dalekiej - o nabyciu przez Zakon malborski
wschodniego Pomorza, kraju miêdzy Wis³¹ i £eb¹, miêdzy morzem i ziemiami Kujaw. Mar-
graf usi³owa³ niby to wycofaæ siê z uk³adu zawartego z mistrzem prowincji w Toruniu. Moc¹
owego uk³adu sprzedawa³ by³ Krzy¿akom miasto Gdañsk, Tczew, Rwiecie i inne grody za
sumê dziesiêciu tysiêcy grzywien brandenburskiej wagi. Znajdowa³ teraz, i¿ zbyt tanio odst¹-
pi³ te grody i ziemiê. Dowodzi³, i¿ potrzeba mu w³aSnie sum wielkich na walkê z ksi¹¿¹tkiem
Rany.
Zakonnik milcza³ g³adz¹c siwiej¹c¹ brodê. Rozdra¿niony tym milczeniem margrabia uczyni³
z³oSliw¹ uwagê, i¿ suma to zbyt nêdzna, a¿eby j¹ nawet wymieniæ w obliczu cesarza. Król
rzymski Smiechem wybuchnie doprawdy, pos³yszawszy, i¿ siê za dziesiêæ tysiêcy marek
ogromny kraj sprzedaje. A bez potwierdzenia Adolfa Nassauskiego ten uk³ad nie mia³by wagi.
- Równie jak bez zgody najmi³oSciwiszego pana naszego i Ojca Swiêtego, któr¹ my znowu
bêdziemy musieli wyjednaæ sobie... - dorzuci³ z naciskiem Henryk von Plotzke, mistrz pru-
skiej prowincji.
- Kraj wielki, mówisz Wasza DostojnoSæ... - ozwa³ siê Zygfryd von Feuchtwangen. - Có¿ to
za kraj - na Boga! Moczary jak te oto, zalewiska morskie po szyjê koniowi, jeziora, puszcze
pe³ne Sniegu, lodu i dzikich strumieni...
- Zwierz tylko straszny wa³êsa siê tutaj w poprzek bagien i pustkowia... - dorzuci³ jeden z bra-
ci zakonnych.
- Cz³owiek, o ile siê trafi, to przez Bóg ¿ywy l raczej zwierzê dwunogie ni¿ istota z dusz¹
nieSmierteln¹... - mówi³ inny z Krzy¿aków.
- Dymne cha³upy, brudem ludzkim o trzy ³any cuchn¹ce, wpó³nagie dzieci b³¹kaj¹ce siê la-
tem wSród je¿yn, schylone nad jagodami, a w zimie wêdz¹ce siê w dymie... Surowizny i kwa-
sy to pokarm tych ludzi. Chleba prawie nie znaj¹ - mówi³ von Plotzke odymaj¹c wargi.
- Je¿eli trafi siê w lasach siedziba wielkiego posiedziciela, to taka jak ta oto... - wtr¹ci³ ze
Smiechem szyderczym jeden z m³odszych braci.
- Ludzi tu ma³o. Prawie ich nie ma, zw³aszcza w pó³nocnej stronie - dorzuci³ hrabia von
Plotzke.
- Ludzi prawie nie ma... - powtórzy³ z tajnym szyderstwem margraf brandenburski, - A jed-
nak i ta nêdzna iloSæ okaza³a siê zbyt wielk¹. I z tej nêdznej iloSci jeszcze w ostatnich cza-
sach co nieco odjêto - ci¹gn¹³ z zabójczym spojrzeniem zwróconym na Henryka von Plotzke.
Tamten wytrzyma³ z obojêtnoSci¹ spojrzenie pó³nocnego w³adzcy i z cicha odpowiedzia³:
- Naszym to jest zadaniem i has³em, ¿eby w te pustki ludzi niemieckich sprowadziæ.
- Pewnie! Jestem tej samej mySli. To samo mam na oku. Z ochot¹ te¿ chcê wydaæ w wasze
rêce to dziedzictwo, o bracia czcigodni. Pracujcie!
- Z pos³uszeñstwem gotowi jesteSmy do dzie³a - odpowiedzia³ wielki mistrz, schylaj¹c swój
gruby kark w ob³udnym uk³onie. - Chcemy wiadom¹ sumê wyp³aciæ.
86
- Za ma³a to suma - Bóg widzi.
- Za ma³a suma? I to od nas ¿¹dacie sumy wiêkszej, panie tylu krami Od nas, od braci zakon-
nych! Ilu¿ to ziem dostojny rodzic wasz, ile brat Otto Czwarty przyczynili...
- Ten skarb przesycony z³otem wydobytym z sakwy ludów Wschodu i Pó³nocy, obarczony
darami wszystkich dominiów Niemiec, szkatu³y cesarskiej i papieskiej - za ubogi jest jesz-
cze... - szydzi³ margraf.
- Je¿eli posiadamy jakie dobra ziemskie, które Wasza DostojnoSæ wypominaæ nam raczy, toæ
musimy zdaæ z nich rachunek najSciSlejszy wobec Zbawcy naszego i namiestnika Jego na zie-
mi. Nie nasze to dobro, lecz Jego samego. Nie mo¿emy p³aciæ Jego z³otem za prawa dopraw-
dy mniemane.
- Mniemane? - porwa³ siê margraf.
- Spokojnie, Wasza Mi³oSæ, spokojnie... - przerwa³ wielki mistrz z udan¹ pokor¹.
- Jak to! Gdy ja zmagam siê w walce ponad si³y moje z nawa³a s³owiañsk¹, urabiam rêce sze-
rz¹c w³adzê niemieck¹ na Wschodzie i Pó³nocy...
- Albo¿ i my nie szerzyzny w³adzy niemieckiej na Wschodzie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]