[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zjera.
- Kłamczucha - stwierdził. Widział jej spojrzenia rzucane spod długich rzęs. Miał
już wystarczająco dużo doświadczenia, by się domyślić, jak na nią działał.
Błyszczące oczy, zaróżowione policzki, nierówny oddech... Elizabeth Brown była
podniecona i ta myśl sprawiała mu wielką frajdę.
- Ja... - zaczęła.
- Znów zaciskasz lewą dłoń. Jak zwykle, gdy chcesz skłamać - przypomniał.
Zmarszczyła brwi i odruchowo na moment rozprostowała palce. - Liza, nie zmuszaj się,
by zaprzeczać - mówił, uśmiechając się. - Gdy na mnie patrzysz, podoba ci się to, co wi-
dzisz.
Zacisnęła zęby i zaczerwieniła się.
- Już mówiłam, żebyś nie...
- Lubię nazywać cię Liza - powiedział, poprawiając się w fotelu, żeby na nią spoj-
rzeć. - Z zaróżowionymi policzkami i błyskiem w oku bardziej wyglądasz na Lizę niż na
nadętą i niedostępną Elizabeth - dokończył.
- Nadętą i... - zaczęła i pokręciła głową. - Czy ty z premedytacją starasz się wy-
prowadzić mnie z równowagi?
Rogan pytająco uniósł brwi.
- Udaje mi się?
- Jak najbardziej!
Uśmiechnął się pod nosem.
- Tak bardzo, że z podwiniętym ogonem jak najszybciej uciekniesz z Sullivan Ho-
use i to pod pierwszym lepszym pretekstem? - spytał.
Elizabeth zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Skąd wiesz? - odpowiedziała z westchnieniem.
- Przed kilkoma minutami właśnie o tym myślałaś - stwierdził Rogan z przekona-
niem. - Aatwo cię rozszyfrować - dodał, wzruszając ramionami.
R
L
T
Przez ostatnie lata nauczył się analizować nie tylko dane komputerowe. Nabrał
również doświadczenia w odczytywaniu myśli na podstawie zachowań ludzi.
Musiał jednak przyznać, że Elizabeth stanowiła dla niego dużo większą zagadkę
niż większość spotykanych osób. Dlaczego piękna kobieta przed trzydziestką zdecydo-
wała się zaszyć w czeluściach uczelni jak w zakonie? Nawet wakacje spędzała z dala od
ludzi, w odległej części Kornwalii, zajmując się prywatnym zbiorem książek. Czy po-
zwoliła komukolwiek na bliższy kontakt? - zastanawiał się Rogan. Czy żaden mężczyzna
nie przekroczył muru, którym się odgrodziła od realnego świata?
Elizabeth nie była wcale przekonana, czy Rogan z łatwością odgaduje jej myśli.
Tym bardziej takie, jakie przyszły jej do głowy, gdy poprzedniej nocy zobaczyła go po
raz pierwszy. Zacisnęła usta.
- Nie mam zamiaru uciekać z Sullivan House z podwiniętym ogonem, jak byłeś ła-
skaw to określić - odezwała się. Właściwie dopiero teraz zrezygnowała z tego pomysłu.
Rogan miałby satysfakcję, że zrobiła to z jego powodu. - Twój ojciec zlecił mi skatalo-
gowanie biblioteki. Jeśli sobie życzysz, żebym dokończyła pracę, wywiążę się z umowy -
zapewniła.
Rogan skrzywił usta w uśmiechu.
- Zobowiązania przede wszystkim? - spytał z lekką drwiną.
- Tak, uważam, że trzeba dotrzymywać słowa - stwierdziła Elizabeth urażonym to-
nem.
Rogan skinął głową. Najwyrazniej ktoś bliski musiał ją bardzo zawieść, pomyślał.
- Spodziewasz się znalezć jeszcze jakieś cenne starodruki?
- To całkiem możliwe - odparła ostrożnie.
Rogan roześmiał się cicho.
- Elizabeth, nie musisz tak uważać na każde słowo. Nie zamierzam ukraść żadnej
książki i sprzedać z ogromnym zyskiem.
- Trudno mówić o kradzieży, jeśli teraz książki należą do ciebie - zauważyła.
- Przyznaj, że mimo wszystko uważasz, że przy pierwszej okazji sprzedam zbiory.
Nie musisz zaprzeczać - mówił ponurym tonem. Jej mina najlepiej świadczyła, że miał
R
L
T
rację. - Przywiązujesz wielką wagę do obietnic, a jednocześnie bardzo pochopnie osą-
dzasz innych - stwierdził z niesmakiem.
Czy on ma rację? - zastanowiła się Elizabeth. Całkiem możliwe. Ten człowiek zdą-
żył już poważnie naruszyć jej wewnętrzny spokój.
- A ty co tu robisz? - spytała Elizabeth.
Na widok Rogana zatrzymała się przy wejściu do biblioteki. Siedział przy maho-
niowym biurku ojca. Czytał coś z jej laptopa.
- Jako nowy właściciel chyba mam prawo tu przebywać? - odpowiedział, unosząc
głowę.
Oczywiście, miał prawo. Elizabeth była po prostu zaskoczona. Weszła tu, by kon-
tynuować pracę. Po powrocie z miasta odświeżyła się i zeszła do biblioteki, jednak oka-
zało się, że Rogan ją uprzedził.
- Znalazłeś coś ciekawego na moim laptopie? - spytała, podchodząc do biurka.
- To twój laptop? - mruknął. - Myślałem, że mojego ojca - wyjaśnił.
Elizabeth uśmiechnęła się do siebie. Wreszcie i jej udało się postawić go w nie-
zręcznej sytuacji. Dotychczas był tak pewny siebie, że miała ochotę krzyczeć ze złości.
- Wolę pracować na sprzęcie, który dobrze znam.
Znów to samo, pomyślał Rogan, marszcząc czoło. Elizabeth Brown za wszelką ce-
nę starała się mieć życie uporządkowane i przewidywalne. Dotyczyło to nawet laptopa,
który ponoć był przez nią używany do pracy.
- Chciałem wysłać kilka mejli - stwierdził, krzywiąc się.
Do diabła, pomyślał, gdybym wiedział, że to jej komputer, przejrzałbym trochę
plików. Oczywiście wyłącznie dlatego, by ją trochę lepiej poznać. Rogan zawsze starał
się dowiedzieć jak najwięcej o ludziach, z którymi przyszło mu pracować na co dzień.
Wiedział już, czym się zajmowała. Natomiast ciągle nie miał pojęcia, skąd pocho-
dziła, kim byli jej rodzice, jakich miała przyjaciół. Z jakichś powodów Elizabeth zatrzy-
mywała dla siebie te informacje. Zresztą podobnie jak on.
- Przepraszam - powiedział, zamykając laptopa.
R
L
T
Wstał, a Elizabeth natychmiast cofnęła się o krok. Co, do diabła? Czy ona napraw-
dę się mnie boi? - pomyślał zaskoczony. Lecz po chwili zrozumiał. W jej spojrzeniu było
coś innego niż lęk. Coś o wiele bardziej interesującego...
Zrobiła kolejny krok do tyłu, gdy Rogan wyszedł zza biurka. Miał w sobie jakiś
zwierzęcy magnetyzm. Poruszał się sprężyście i bez pośpiechu, odgłos jego kroków tłu-
mił gruby dywan. Przypominał grozne postacie, o których zwykle czytała przed snem.
Teraz zbliżał się prosto do niej. Szeroko otworzyła oczy, patrząc na niego z lękiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]