[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wę i popatrzyła mu prosto w oczy. Nagle zrozumiał, jak poważna to sprawa. - Przejęcie
firmy to bardzo skomplikowana procedura. Potrzebne jest poparcie zarządu i posiadanie
odpowiedniego procentu akcji. W Blackstone jestem tylko płotką, Dani.
Mówił prawdę. Sam miał bardzo mało akcji, lecz zebrał już więcej, niż Bla-
ckstone'owie przypuszczali, i wciąż powiększał ten udział. Wiedział też, kto dysponuje
poważnymi pakietami.
- Lecz jeśli Jake Vance poprosi cię, byś sprzedał?
Quinn zesztywniał. Słyszała wszystko, ale nie miał zwyczaju przed nikim się
usprawiedliwiać. Jego odpowiedź była bardzo chłodna.
- Tak, jeśli przedstawi mi rozsądne argumenty, sprzedam.
Oczy jej pociemniały z zawodu. Sam fakt, że to zauważył, rozzłościł go. W bizne-
sie nie ma miejsca na emocje.
- Quinn, co uderza w Blackstone'ów, uderza i we mnie, tyle rozumiesz, prawda?
Czas przypomnieć im obojgu, że to tylko przelotny romans.
- Fakt, że sypiamy ze sobą, Danielle - odparł chłodno - nie daje ci prawa do wypy-
tywania mnie o moje interesy.
Drgnęła. Poczuł to całym ciałem, w które była wtulona, lecz nie zamierzał przekra-
czać w rozmowie wyznaczonych granic. Po długiej chwili dał jej sygnał, że zamierza
wstać. Przesunęła się na swoją połowę łóżka. A właściwie kiedy to pojawiły się jej i jego
strona?
W łazience odbicie w lustrze wpatrywało się w niego z niechęcią. Zastanawiał się,
co się nagle zmieniło. W jednej chwili rozkoszował się jej seksownym ciałem, w następ-
nej pogrążał się w poczuciu winy, myśląc nie o sobie, rozważając cudze uczucia. Jak
głęboko wpadł?
W którymś momencie tam, na łodzi, obudziła w nim zapomnianą od lat potrzebę
ochrony. Jego rodzice, dom z dzieciństwa - to zawsze był spokojny port wśród sztormu,
przystań dla zagubionych i zranionych dusz. Czy właśnie to Danielle w nim dostrzegła?
Ochlapał twarz zimną wodą.
Miał to być króciutki romans, odrobina radości, odwrócenia uwagi od upału w cza-
sie uwięzienia na końcu świata. Myśl o codziennym budzeniu się przy niej wyraźnie na-
brała atrakcyjności. Trzeba będzie się temu przyjrzeć, i to szybko. Lecz usprawiedliwia-
nie się przed nią stanowczo nie mieściło się w dopuszczalnych granicach.
Przy śniadaniu zadzwonił Steve i spytał, czy Dani nie mogłaby przez parę godzin
dopilnować sklepu; chciał iść ze swoją dziewczyną na badanie ultrasonograficzne. Quinn
pojechał z nią do miasta. Była milcząca, ale nie oschła. Opowiedział jej o paru chwytach
marketingowych. Odsunął od siebie myśl, że dając jej uczciwe rady, w jakiś sposób usi-
łuje zagłuszyć poczucie winy.
- Co tu robisz, Dani? - spytał, gdy klient wyszedł z bardzo ładną parą kolczyków z
perłami, które, jak zauważył, sprzedała za bardzo dobrą cenę.
- Zarabiam na życie. Ledwie.
Quinn niespokojnie przemierzał małe wnętrze. Wystawa była dobra, bez sztuczek,
świetna biżuteria wystarczała. Lecz sklep wymagał kompletnej przebudowy.
- Boisz się porażki czy sukcesu?
- Wiem, że przydałoby się nieco zadbać o to miejsce.
- Jak się tu właściwie znalazłaś? Dlaczego Port Douglas?
- Tu się zatrzymałam.
Wzięła szmatkę, butelkę płynu do szyb i wyszła zza lady. Dziś wyglądała prawie
konserwatywnie, w sięgających poniżej kolan legginsach, sandałkach na wysokim obca-
sie i jasnopopielatej tunice o szerokich rękawach, z wielką, pomarańczową, jedwabną
różą wpiętą w klapę.
Pojąć nie mógł, dlaczego zawsze dostrzega jej strój.
- Przed czym uciekałaś? - spytał raz jeszcze.
Podeszła do gabloty wystawowej i zaczęła czyścić szkło.
- Byłam zaręczona - odezwała się w końcu. W chwili, gdy to powiedziała, przypo-
mniał sobie z grubsza zdawkowe wiadomości w telewizji. - Z człowiekiem dogłębnie
przekonanym, mimo moich wielokrotnych zaprzeczeń, że jestem córką Howarda i, co za
tym idzie, dziedziczką fortuny Blackstone'ów.
- Pamiętam - mruknął Quinn, zauważając wyraźne rumieńce na jej policzkach.
- Pamiętasz skandal - sprostowała. Zorientował się, że ona ma zaczerwienione po-
liczki nie z powodu cierpienia, tylko zakłopotania. - Media miały swój dzień. Zabawne
tytuły. Sama bym się z nich śmiała, gdyby... - Przesunęła się, by wyczyścić szybę kolej-
nej gabloty. - Wiesz, że on nawet żądał zwrotu pierścionka zaręczynowego, dopóki Ry-
an, na polecenie Howarda, nie złożył mu wizyty.
- Powiedziałbym, że wykręciłaś się tanim kosztem.
- Byłam tym wszystkim po prostu zmęczona. Jestem albo dzieckiem z nieprawego
łoża, albo podstępną łowczynią majątków, albo biedną idiotką, której narzeczonego przy-
łapano z gatkami opuszczonymi do kolan. Tak czy siak, cała w smole i pierzu.
Zamilkła i skupiła się na zaciekłym ścieraniu wyimaginowanej plamki.
- Dlaczego tutaj?
- Uwielbiam plażę i ten klimat. Jest tu dość daleko od Sydney, żeby większość lu-
dzi nie zdawała sobie sprawy, że w ogóle jestem powiązana z Blackstone'ami. Poza tym
tutejsza populacja jest bardzo płynna, mogę być kimkolwiek i czymkolwiek zechcę.
Przed oczami przemknęła mu seria jej wizerunków. Widywał jej zdjęcia w prasie,
ale dopóki jej nie spotkał, nigdy nie zauważył jej zniewalającego piękna, radosnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]