[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak panu na imię?
- Early - przedstawił się mężczyzna.
- Proszę posłuchać, Early - zaczęła Mallory. - Jestem lekarzem w tutejszej
klinice. Właściciel przyczepy został przed kilkoma dniami porażony piorunem i cud, że
udało mu się ujść z tego z życiem. Dochodzi do siebie po porażeniu drugiego stopnia i,
co niewykluczone, po urazie mózgu. W tej sytuacji jest oczywiste, że nie może nagle
zostać bez dachu nad głową. To byłoby po prostu nieludzkie... Chyba nie chce pan
mieć go na sumieniu?
- Kiedy wybieram się do pracy, sumienie zostawiam w domu - odparł
beznamiętnie Early. - Kłóciłoby się z moimi obowiązkami.
- Rozumiem. - Mallory zrezygnowana pokiwała głową. - Czy jest jednak coś, co
mogłabym zrobić?
- Może pani odwiezć tego faceta do schroniska dla bezdomnych - podsunął
usłużnie kierowca ciężarówki.
Jasne, przytaknęła w duchu.
Czy cały świat sprzysiągł się właśnie przeciwko niej? Czy nikt, prócz niej samej,
nie rozumiał, że Joe nie może u niej pozostać ani minuty dłużej, ponieważ w niczym
nie przypominał już dawnego Joego?
Istniało co najmniej tysiąc powodów, dla których nie powinni dłużej mieszkać
razem. A najważniejszym z nich był ten, że z odpychającego, pewnego siebie i
bezczelnego obiboka Joe przemienił się nagle w miłego, kulturalnego i interesującego
mężczyznę.
A ona? Ona czuła się w jego towarzystwie nieswojo i bardzo, bardzo niepewnie.
- Porażony piorunem, powiada pani? - W spojrzeniu Early'ego odbiło się coś na
kształt zainteresowania. - Słyszałem, jak mówili o tym w mieście.
- Jestem pewna, że rozumie pan całą złożoność jego sytuacji - z nową nadzieją
rozpoczęła Mallory. - Proszę tylko zostawić przyczepę, a sama załatwię resztę for-
malności z władzami miasta. Co pan na to, Early?
Mężczyzna poprawił czapkę z daszkiem, przesuwając ją na tył głowy i drapiąc
się po czole. Mallory nie spuszczała z niego wzroku.
- Nie mogę - odparł w końcu. - Dostałem polecenie i muszę je wykonać.
Po czym, nie czekając na reakcję Mallory, włączył silnik swojej ciężarówki i
odjechał, zabierając ze sobą cały dobytek Joego.
31
S
R
- Cisza! - wrzasnęła Mallory wściekle, kiedy tylko pierwszy z psów otworzył
pysk, by ponownie zacząć ujadać. - Cicho bądzcie, do jasnej cholery! Od dawna
podejrzewałam, że musicie dzielić jeden wspólny mózg.
Pytanie tylko, który z was używa go dzisiaj, co? Nie widzicie, że nie ma już na
co szczekać?
- O co chodzi?
Mallory odwróciła się gwałtownie na dzwięk głosu Joego. Jak to możliwe, że nie
słyszał wcześniej tego, co tu się działo?
- Cóż... - Bezradnym gestem wskazała miejsce, gdzie jeszcze przed paroma
chwilami stała przyczepa. - Z tego, co widać, właśnie zostałeś... bezdomnym.
Joe podążył wzrokiem za ramieniem Mallory, jakby dopiero teraz zauważył
zmiany, które zaszły na jego własnej działce.
- Gdzie przyczepa? - zapytał zdziwiony.
- W drodze na złomowisko - odpowiedziała po prostu. - Jeśli wierzyć temu, co
powiedział mój nowy przyjaciel, Early.
I choć było jej bardzo przykro, musiała szczerze przyznać, że bez konserwy na
sardynki" okolica wyglądała o wiele lepiej.
- A to co? - Podeszła do sporych rozmiarów kartki leżącej na ziemi i podniosła
ją, by przeczytać. - Dlaczego nie mówiłeś, że dostałeś już kilka ostrzeżeń?
- Kilka ostrzeżeń? - powtórzył drętwym głosem.
- Owszem. - Podsunęła mu kartkę pod nos. - Ostatnie ponad tydzień temu. Nie
doszłoby do tego wszystkiego, gdybyś uprzątnął chociaż część śmieci. Zignorowałeś
polecenie władz miasta.
- Więc to z powodu tego, że nie posprzątałem w swoim domu? - Joe sprawiał
wrażenie kompletnie zdezorientowanego.
- Nie - zaprzeczyła gwałtownie i zataczając szeroki gest ręką, dodała: - Z powodu
tego! Może tobie nie przeszkadza życie w brudzie i smrodzie, ale innym tak! A dopóki
masz sąsiadów, powinieneś się liczyć również z ich zdaniem. Zresztą, poddaję się!
Oszołomiona i kompletnie zbita z tropu, ruszyła w stronę domu.
- Zaczekaj, Mallory! - krzyknął z desperacją w głosie. - Daj mi chociaż jedną
szansę. Pozwól mi to wszystko naprawić!
Jeszcze i to, pomyślała z narastającą wściekłością. Nie dość, iż osobiście
przyczyniła się do tego, że Joe Mitchum nie miał dokąd się wynieść z jej mieszkania,
to jeszcze bezczelny i wzbudzający odrazę typ, jakim był do tej pory, nagle ustąpił
32
S
R
miejsca sympatycznemu i bardzo porządnemu człowiekowi. Czy ktoś mógłby jej to
wszystko jakoś wytłumaczyć?
- Wybacz mi, Mallory - powiedział Joe, zrównując się z nią i w przepraszającym
geście opierając rękę na jej ramieniu, czym wzbudził w niej całą lawinę reakcji,
rozpoczynających się na skórze rąk, a kończących się w najgłębszych zakamarkach
serca.
Odsunęła się jak oparzona, jednym ruchem wyrywając ramię z jego uścisku.
Nieoczekiwanie jakiś dziwny, ale przyjemny zapach wypełnił swą wonią jej nozdrza.
Poczuła lekki zawrót głowy.
Zapach róż? Tutaj?
- Co to takiego? Czujesz? - zapytała, rozglądając się bezradnie wokoło. Jednak w
najbliższej okolicy nie rósł ani jeden różany krzew.
- Co?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]