[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak pięknej i zarazem tak zatroskanej kobiety sprawiał mu
bowiem wielką przykrość.
ROZDZIAA 17
W aptece na rogu znajdował się ukryty za ladą automat
telefoniczny. Bret nie mógł odnalezć w książce telefonicznej
Cockalorum, ale w informacji podali mu numer.
Telefon odebrał sam Garth.
Tak?
Tu Bret Taylor. Chciałbym, żeby pan przyjechał do Los
Angeles. Natychmiast.
Po co? W głosie Gartha słychać było nutę podej
rzliwości i rozdrażnienia.
Chciałbym, żeby pan się przyjrzał pewnemu męż
czyznie.
Panie Taylor, jestem zajęty. Mam dużo roboty i nie
mam czasu najeżdżenie po całym kraju...
Nie chce pan dorwać człowieka, który pana napadł?
Oczywiście, że chcę, ale nie mam zamiaru wpakować
się w jeszcze większe kłopoty. Nie mogę sobie na to pozwolić.
Nie może pan sobie pozwolić, żebym podał pana na
zwisko policji.
Chyba pan tego nie zrobi? Współpracowałem z panem,
pomagałem.
175
Więc proszę przyjechać i pomóc jeszcze trochę.
Opisał, gdzie znajduje się budynek. Czekam na pana, ale
ostrzegam, nie będę czekał w nieskończoność.
Nie podoba mi siÄ™ to.
Nie musi się panu podobać. Czekam. Odwiesił
słuchawkę.
W sklepie znajdował się mały barek, który przypomniał
mu, że jest głodny. Usiadł na wolnym stołku i zamówił
kanapkę oraz szklankę mleka. Poszedł jeszcze kupić gazetę,
wrócił na swoje miejsce i zaczął czytać. Małe czarne literki
tworzyły słowa, słowa łączyły się w zdania, ale zdania nie
niosły żadnej treści. Bardziej czytelne było to, co napisano
między wierszami.
W pierwszej chwili, gdy w jego głowie zrodził się ten
pomysł, nie miał żadnych wątpliwości, że człowiekiem,
którego szuka, jest właśnie Milne. Kiedy emocje opadły, a on
przemyślał całą sprawę, zdał sobie sprawę, że okoliczności,
które wskazywały na Milne'a, nie były wcale tak oczywiste.
Niezależnie jednak od tego, czyjego podejrzenia okażą się
słuszne, czy nie, wiedział, że powinien powiadomić policję
i opowiedzieć im o wszystkich odkrytych przez siebie faktach.
Po namyśle zrezygnował z pójścia na policję. Obawiał się
dalszych komplikacji, poza tym nie dowierzał im; w końcu
już raz zawiedli. On też zawiódł, ale obiecał sobie, że tym
razem doprowadzi całą sprawę do końca. Ufał tylko sobie,
nikomu innemu.
Jego umysł pracował na najwyższych obrotach i Bret był
spięty jak biegacz czekający na strzał pistoletu startowego.
Co chwila zerkał w stronę drzwi wejściowych, a gdy wreszcie
pojawił się w nich Garth, nie od razu go rozpoznał. Mały
człowieczek miał teraz na sobie dwurzędowy garnitur w kolo
rze złamanej bieli, czarną koszulę i żółty krawat. Stał
w drzwiach jak chodząca karykatura elegancji, a jego małe
176
oczka nerwowo spoglądały na prawo i lewo. W końcu do
strzegł Breta. Bret odłożył nieprzeczytaną gazetę na bok
i podszedł się przywitać.
Jest pan pewien, że nie napytamy sobie biedy?
zapytał Garth, kiedy wyszli na ulicę. Proszę pamiętać, że
ten facet to morderca, jeśli oczywiście znalazł pan tego
właściwego. W co wątpię...
Niech pan się powstrzyma z komentarzami, dopóki go
pan nie zobaczy.
Gdzie on jest?
U siebie w mieszkaniu, w tamtym bloku.
I pan oczekuje, że pójdę wprost do niego? Ajeśli mnie
rozpozna?
Nic siÄ™ panu nie stanie.
Nie dam mu najmniejszej szansy. Garth znaczÄ…co
poklepał się po kieszeni płaszcza.
To nie będzie potrzebne. Zrobimy to tak... Plan,
który mu po drodze przedstawił Bret, zakładał, że Garth
przyjrzy się Milne'owi tak, że tamten nie będzie o tym
wiedział. Bret zapuka do drzwi, a Garth będzie czekał w głębi
korytarza. Kiedy Milne otworzy, Bret zatrzyma go przez
chwilÄ™ w progu, a wtedy Garth minie ich jak gdyby nigdy nic
i zejdzie po schodach.
No, dobrze. Ajeśli mnie rozpozna? Może się na mnie
rzucić.
Powstrzymam go.
Jeśli to rzeczywiście on, nie będzie to takie proste.
Poradzę sobie. Jesteśmy na miejscu.
Nie podoba mi się ten pomysł.
Mimo to wszedł za Bretem do środka i dalej pokrytymi
wykładziną schodami na górę. Korytarz na piętrze tonął
w półmroku. Przez okna umieszczone w przeciwległych
końcach wpadała tylko odrobina światła. Nie było tu żywej
177
duszy. Wszystkie drzwi były zamknięte. Z któregoś z mieszkań
sączyły się dzwięki symfonii pastoralnej. Słodkie, sielsko
radosne tony płynęły w powietrzu, niepocieszone odbijały się
od pozamykanych drzwi i gasły.
Proszę iść tam, na koniec korytarza i czekać, aż za
stukam. Nie chcę, żeby teraz usłyszał, że przyszliśmy razem.
Sparaliżowany strachem Garth ruszył naprzód elegancka,
żałosna sylwetka na tle majaczącego w końcu korytarza okna.
Bret po chwili podszedł do drzwi i zastukał. Kątem oka
zobaczył, że Garth ruszył w jego kierunku. W tej samej chwili
w mieszkaniu rozległy się lekkie kroki gospodarza. Gardło
miał ściśnięte z nadmiaru wrażeń. Jeszcze dzwięk otwieranego
zamka i w drzwiach ukazał się Milne.
To znowu pan?
Przepraszam za kłopot. Zostawiłem tu czapkę i krawat.
Ach tak. Spojrzał na Breta zmrużonymi oczami.
Jeszcze coÅ›?
Garth zbliżał się z lewej strony. Bret nie mógł go zobaczyć,
ale słyszał jego kroki dokładnie za swoimi plecami. Szedł tak
wolno, że między jednym stąpnięciem a drugim serce Breta
zdążyło zabić kilkakrotnie.
Chciałbym panu zrekompensować pański trud.
Milne spojrzał Bretowi w oczy.
W żadnym wypadku. Cieszę się, że mogłem pomóc.
A co z pańską dziewczyną?
Nie wiem.
Pewnie czeka na pana. Może pan wejdzie, wypijemy
drinka. Nic siÄ™ nie stanie, jak chwilÄ™ poczeka.
Nie, dziękuję. W jego głosie pojawiła się nuta
zniecierpliwienia. PoproszÄ™ mojÄ… czapkÄ™ i krawat.
SpieszÄ™ siÄ™.
Tak, oczywiście, bardzo proszę. Chciałem być po prostu
dobrym kumplem. Zostawił otwarte drzwi i po chwili
178
wrócił z czapką i krawatem w ręce. Chce pan spojrzeć
w lustro przy wiÄ…zaniu krawata?
Nie, dziękuję. Zawiążę pózniej.
Zostawił pan moje ubranie u krawca, jak prosiłem?
Tak. Dziękuję za wszystko.
Bret odszedł, nie oglądając się za siebie. Nim doszedł do
szczytu schodów, za plecami rozległ się odgłos delikatnie
zamykanych drzwi.
Garth, cały roztrzęsiony, czekał na ulicy.
Czy to był on?
Niech pan posłucha, panie Taylor. Widziałem go w nocy,
dawno temu. Wydaje mi się, że to on...
Jest pan gotów przysiąc?
Chodzmy stąd. On może się tu pojawić. Zaczął tak
szybko przebierać krótkimi nóżkami, że Bret musiał biec,
żeby go dogonić.
A więc to on?
Powiedziałem wydaje mi się", że to on, ale nie mogę
przysiąc. Nie ma sensu ciągać mnie po sądach, bo nie jestem
pewny.
Zapomnijmy o wymiarze sprawiedliwości. Ten człowiek
pobił pana i zamordował moją żonę, zgadza się?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]