[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z Charliem po jednej ciężkiej skrzynce, chociaż nie miałem pojęcia, do czego zamierza
strzelać.
Szeryf wziął cztery skrzynki i kiedy nieśliśmy je do pojazdu, odpowiedział na moje
nie zadane pytanie.
 Wiesz co  rzekł  to wygląda na skutki działania jakiejś idealnej broni. Takiej,
która zabija ludzi, a zostawia nietknięte przedmioty.
 Mieli coś takiego w dwudziestym wieku  powiedziałem.  Bomba neutrono-
wa.
 Powodowała, że ludzie znikali?
 Nie, ciałami trzeba było się zająć. Prawdę mówiąc, sądzę, że napromieniowanie
nawet przez pewien czas powstrzymywało proces rozkładu. Nigdy nie została użyta.
 Naprawdę? A można by pomyśleć, że powinni wyposażyć w nią wszystkie poste-
runki policji.
Charlie roześmiał się.
 To rzeczywiście załatwiłoby sprawę. Te bomby były skonstruowane tak, aby zabi-
jać całe miasta.
 Całe miasta?  szeryf pokręcił głową.  A wy uważacie, że to my jesteśmy dziw-
ni.
Wróciliśmy w porę, żeby nawiązać łączność z Marygay. Powiedziała, że przy następ-
nym okrążeniu schodzą z orbity i lądują, więc powinniśmy odjechać jak najdalej od ko-
smoportu i znalezć sobie porządną osłonę.
Postanowili nie czekać na pozostałych. Wydarzyło się zbyt wiele dziwnych rzeczy.
Zniknięcie antymaterii było nie mniej i nie bardziej zagadkowe od tego, co tutaj wi-
dzieliśmy, więc równie dobrze mogło się powtórzyć na statkach ratunkowych i uwię-
zić je na orbicie.
22
Byłem pewien, że lądowanie będzie nieziemsko pięknym spektaklem. Widywałem
już z bezpiecznej  albo prawie bezpiecznej  odległości pracujące silniki fotonowe.
Jaśniejsze niż słońce, upiornie purpurowe.
Nie byliśmy pewni jak gruba osłona będzie wystarczająca, więc w wyznaczonym
czasie przezornie zeszliśmy na drugi poziom piwnic w budynku wymiaru sprawiedli-
wości.
Promień latarki ukazał równe rzędy dokumentów i regał starych książek prawni-
czych z Ziemi, w większości po angielsku. Za zamkniętą żelazną kratą stał inny regał
z setkami butelek wina. Niektóre miały etykiety sprzed czterdziestu lat  mierzonych
według kalendarza Middle Finger.
Szarpnąłem kratę, która otworzyła się z cichym szczękiem. Na chybił trafił wybrałem
trzy butelki. Szeryf protestował, mówiąc, że nie pije wina. Powiedziałem mu, że ja już do
nikogo nie strzelam, ale nosiłem mu tę cholerną amunicję.
Rozległ się potrójny huk towarzyszący przejściu przez barierę dzwięku, wyraznie
słyszalny nawet w podziemiu, w którym się znajdowaliśmy, a potem przeciągły trzask,
przypominający odgłos dartych prześcieradeł. Gdy tylko ucichł, wbiegłem po schodach
na górę.
Zasapany z wysiłku, od którego najwidoczniej odwykłem, zwolniłem do galopu, któ-
rym przemknąłem przez pusty budynek i drzwi.
Stojąc na środku głównej ulicy, widziałem na horyzoncie trzy złote igły statków.
Przez szum wywołany wtórnym promieniowaniem ledwie dosłyszałem głos Mary-
gay.
 Lądowanie przebiegło bezawaryjnie  poinformowała.  Chociaż część ładunku
zerwała się i latała po ładowniach.
 Jak szybko możecie wysiąść?  krzyknąłem.
 Nie musisz wrzeszczeć! Może za godzinę. Do tego czasu nie podchodzcie za bli-
sko.
130
Przez ten czas załadowaliśmy do pojazdu ratowniczego dziewięćdziesiąt ociepla-
nych kombinezonów z policyjnego magazynu. Lepiej się spocić, niż zamarznąć. Ponad-
to wziąłem też kilka pudeł żywności ze sklepu spożywczego po drugiej stronie ulicy.
Przez kilka następnych lat będziemy mieli co jeść  chyba że nagle pojawią się wszy-
scy mieszkańcy, nadzy i głodni. A także wkurzeni. Jeśli już zdarzył się jeden cud czy dwa
 wliczywszy zniknięcie antymaterii  to czego możemy oczekiwać jutro?
Najwidoczniej szeryf też tak uważał. Kiedy skończyliśmy ładować ubrania, żywność
oraz kilka dodatkowych butelek wina  bo jedną na dziesięć osób uznałem za zdecy-
dowanie niewystarczającą ilość  powiedział:
 Musimy porozmawiać z Antresem 906.
 O czym?
 O tym. Nigdy nie rozumiałem taurańskiego poczucia humoru. Jednak wcale bym
się nie zdziwił, gdyby to oni demonstrowali nam w ten sposób działanie nowo odkry-
tego prawa fizyki.
 Jasne. Zabijając mieszkańców całej planety.
 Nie mamy pewności, że oni nie żyją. Dopóki nie ma zwłok, mówimy o zaginio-
nych.
Nie wiedziałem czy żartuje, czy naprawdę zgrywa gliniarza. Może uderzył mu do
głowy pobyt na posterunku policji w dużym mieście.
W jednej z licznych szuflad pojazdu, oznakowanych tylko cyframi, znalezliśmy licz-
nik promieniowania. W dziennym świetle nie wymagał zasilania. Skierowałem go
w stronę statków i igła lekko drgnęła, zatrzymując się spory kawałek przed czerwonym
obszarem z napisem  Opuść teren .
 No i co? Jedzmy.
 Prawo odwrotności kwadratów  mruknąłem.  Jeśli podjedziemy na odległość
choć pół klika, usmażymy się jak frytki.
Oczywiście tylko zgadywałem. Nie znałem się na wtórnym promieniowaniu.
Włączyłem radiostację.
 Marygay, czy pytałaś statek, kiedy będziecie mogli go opuścić? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •