[ Pobierz całość w formacie PDF ]
członkowie rodziny. Dziadek wygląda na zdezorientowanego.
- Nie wiem - mówi do mnie po angielsku. - Opowiada mi jakieś niesamowite
historie o obcych ludziach, którzy w nocy pojawili się we wsi. Mówi, ze są wysocy,
postawni, noszą dziwaczne nakrycia głowy i prawdopodobnie są uzbrojeni.
Wynajęli we wsi pokoje. Kupują od ludzi ubrania, chcą wyglądać na
Kaszmirczyków. Uczą się mówić po kaszmirsku. Nie potrafię zrozumieć, o co w
tym wszystkim chodzi.
W kaszmirskiej wiosce obcego widać z daleka.
Dziadek serdecznie spogląda na chłopca, traktuje go jak syna.
Wieśniacy często raczą nas opowieściami o czarownicach i czarownikach,
których spotkali nocą w polu. Jesteśmy do tego
przyzwyczajeni. Tę historię uznaliśmy za uwspółcześnioną wersję tego samego
tematu.
- Doprawdy? - z zaciekawieniem spoglądam na chłopskiego syna.
- Mówi, że ojciec go przysłał, żeby nas zawiadomił, ale prosi, żebyśmy nic w tej
sprawie nie robili. Moim zdaniem, chłopak jest przerażony. Zastanawiam się, czy
ojciec rzeczywiście wie, że on do nas przyjechał. - Dziadek daje mi do zrozumienia,
że syn chłopa jest naiwny i niezbyt rozgarnięty.
Uspokajamy młodego człowieka, Mohammedu częstuje go herbatą, dajemy mu
pieniądze na autobus powrotny i odsyłamy do domu. Przez pewien czas nie
słyszymy nic na ten temat. Okazuje się jednak, że bardzo zle oceniliśmy historię
opowiedzianą przez syna wieśniaka. Wywiadowcy" przybyli z Pakistanu, mieli
podburzyć do powstania kaszmirskich muzułmanów. Chętnych do współpracy nie
znalezli, chociaż wspierało ich pakistańskie lotnictwo. Amerykańskiej produkcji
samoloty typu Sabre z ogłuszającym hukiem krążyły nisko nad doliną. Rozpoczął
się proces rozbicia Kaszmiru, nam jednak wówczas trudno było w to uwierzyć, a
może wierzyć nie chcieliśmy. Wyrzuciliśmy z pamięci odwiedziny młodego Alego
z pól ryżowych, podobnie jak inne dziwne incydenty. Były one dla nas jak ostro
pachnące kwiaty. Mieszały się wygodne, przyjemne przeświadczenia, którym
wolimy zaufać.
Dalej rozkoszujemy się przyjemnościami lata 1965 roku. Zielona trawa pod
stopami jest sezonowym darem, pragniemy się nią nacieszyć. Przed wschodem
słońca spacerujemy boso po mokrym od rosy trawniku, mocząc sobie stopy. To
świetnie działa na oczy. Po południu czasami ucinamy sobie drzemkę na
rozłożonym na trawie wełnianym kocu. Prywatność zapewnia wysoki drewniany
parkan, poprzecinany kwadratowymi murowanymi słupami, który okala ogród od
frontu. Sami pozostając niewidzialni, słyszymy głosy ludzi, przechodzących
biegnącym koło domu zaułkiem. Czasami przypadkowo słyszymy niezwykle
ciekawe rozmowy, zwłaszcza gdy chłopcy i dziewczęta z dwóch oddzielnych
pobliskich college'ów postanawiają okrężną drogą wracać po zajęciach do domów i
zapuszczają się w nasz zaułek. To idealne miejsce potajemnych spotkań, chociaż
trzeba powiedzieć, że szkolni zakochani utrzymują między sobą wymagany dystans,
czasami idą nawet po przeciwnych stro-
nach zaułka. Jak można przewidzieć, nieoficjalnie nosi on nazwę Zaułek
Zakochanych. Wszyscy cmokają potępiająco, ale tylko jedna krewna, bardzo
pruderyjna osoba, goni studentów, wymachując parasolka dziadka. Nikt nie mógłby
cieszyć się życiem, gdyby to od niej zależało.
Dziadek z ulgą odbiera parasol.
- Lepiej uważaj - ostrzega. - Pewnego dnia ci młodzi ludzie cię dopadną. Prosisz
się o kłopot. - Nie mówi tego poważnie, ale nie podoba mu się krewniaczka w roli
strażnika moralności. Nie przewidział jednak, jak prorocze okazały się jego słowa.
Zbyt szybko kończą się podwieczorki na trawniku przed domem, biwaki i piesze
wycieczki do kwitnących ogrodów, randki zakochanych. Za kilka tygodni nadejdzie
jesień, zaczną spadać pojedyncze liście, potem wszystkie drzewa ćinar zapłoną
czerwienią, pózniej liście wyschną i zbrązowieją, aż wreszcie spadną na ziemię.
Podczas wieczornego spaceru lubię szurać nogami i stopami przewracać kruche
liście ćinaru. Z każdym dniem trzeba wychodzić wcześniej, noc szybciej zapada i
robi się coraz zimniej. Wokoło unoszą się smużki dymu z niewielkich ognisk
rozpalonych z suchych gałęzi i liści drzew ćinar. Pogoda i kolory są soczyste,
przyjemne, takie jak lubię. Owoce zostały zebrane z drzew, wszędzie czuć zapach
dojrzałych jabłek, a góry są wieczne. Nigdy stąd nie odejdą.
Niechętnie rezygnujemy z przebywania na dworze, ale robi się coraz chłodniej,
więc więcej czasu spędzamy w pomieszczeniach. W końcu przychodzi zima i
grzęzniemy w domach na dobre. Rozpala się w piecach; całą zimę, poza porannym
wietrzeniem, szczelnie zamyka się wszystkie okna i drzwi. Pokoje zwykle są
wietrzone, jeszcze zanim wstaniemy. Kiedy rano schodzimy na dół, jest już
posprzątane i wywietrzone, w piecach pali się ogień.
Każdej zimy przyjaciel i najbliższy sąsiad dziadka, Tathadzi, przez swojego
zarządzającego przysyła dziadkowi wiadomość w zamkniętej kopercie. Dziadek
otwiera list i w środku znajduje odrobinę topniejącego śniegu, co znaczy, że
pojawiły się już pierwsze jego opady. Przyjaciel pierwszy to dostrzegł, zaskoczył
dziadka nowiną i teraz w rewanżu oczekuje zaproszenia na obiad. To stary zwyczaj,
ale dziadek zawsze zapomina o zakładzie i przyjaciel ciągle wygrywa. Za każdym
razem zaskakująca nowina jest inaczej ukryta i każdego roku podejmujemy sąsiada
obiadem. Koperta ze śniegiem jest na-
turalnie tylko pretekstem. Chodzi o to, żeby odrobinę ożywić i urozmaicić
zimowe dni. Na szczęście przyjaciele nie mają do siebie daleko.
Po dużej śnieżycy, kiedy niebo się przejaśni, a na ziemi leży metr puszystego
śniegu, zaczynamy z dziadkiem ulubioną zabawę. Zakładamy wysokie, czarne
gumowe buty i wychodzimy robić pierwsze ślady na śniegu w naszym zaułku.
Dziadek ma na sobie burberry, które pół wieku temu brat przywiózł mu z Anglii, ja
palto z kaszmirskiego tweedu wyprodukowanego w miejscowej tkalni. Coś mi się
wydaje, że szkockie tweedy również miały kaszmirskich przodków.
Za młodych lat babci wysokość warstwy śniegu równała się wzrostowi
dorosłego człowieka, kiedy ja dorastałam, wzrostowi dziecka. Obecnie w górskich
lasach nie ma już drzew. Jak donoszą z Kaszmiru, zostały powycinane przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]