[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmowy. Zabrała się do jedzenia
zupy. Nagle łyżka zatrzymała się
między ustami a talerzem. Zupa
ściekała z przechylonej łyżki,
chlapiąc obrus.
- Jedz - babcia trąciła lekko
wnuczkę. - Chlapiesz.
- Dziwne to wszystko - Marysia
doniosła zupę do ust. - Dzień
wcześniej mówiła, że pozostanie
u nas jeszcze jakiś czas, a tak
nagle wyjechała.
- Nagle się zjawiła i nagle
wyjechała - powiedziała babcia.
- Widocznie sobie o czymś
przypomniała.
Wszyscy byli bardzo ciekawi,
co powie dziadek. Nie wiadomo
dlaczego, ale każde dziecko
chciało usłyszeć coś o
odjeżdżającej pani Krysi.
Dziadziuś wrócił zziębnięty,
zacierał ręce, chuchał w nie.
Babcia postawiła przed nim
parujący talerz. Dziadek zjadł i
dopiero wtedy się rozgadał.
- Bardzo sympatyczna kobieta -
mówił. - Tak miło mi się z nią
rozmawiało. Nawet zaczynałem
żałować, że już nas opuszcza.
Powiedziała, że zapamięta nasz
dom na zawsze. Aha, powiedziała
jeszcze, że miasto też się jej
podobało i nawet zastanawiała
się, czy nie zostać w nim na
zawsze. Zagadkowa kobieta -
powtarzał. - "No, ale w życiu
nie zawsze jest tak, jakby się
chciało", powiedziała mi.
Niewiele z tego wszystkiego
rozumiem, ale kiedy ją żegnałem,
była smutna.
- Kiedy była u nas, nie
mówiłeś, że jest smutna -
przypomniała babcia. - Byłeś na
nią zły.
- To prawda - przyznał
dziadek. - I teraz jest mi
głupio.
Po obiedzie dzieci rozłożyły
się z lekcjami przy kuchennym
stole. Dziadek z Kasią usiedli z
boku. Dziadziuś z zadowoleniem
obserwował wnuki. Pożyczały
sobie cyrkle, linijki, ołówki,
ekierki i sprzeczały się.
Zwłaszcza Tomek z Małgosią, a
to, że są wszystkie razem,
sprawiało dziadkowi przyjemność.
Deszcz znów się rozpadał.
Zacinał drobniutko, rysując na
szybach cieniutkie kreseczki.
Wrócili rodzice i widok dzieci
siedzących przy kuchennym stole
powiedział im, że gość wyjechał.
Nie rozmawiano więcej na temat
pani Krysi. Kasia wielkimi,
zamyślonymi oczami obserwowała
Tomka. Nie ruszyła się nawet po
miotełkę i szufelkę, kiedy
dziadziuś nakruszył.
Póznym popołudniem babcia
Pieczarkowska rozłożyła karty.
Nim się jednak do tego zabrała,
obejrzała je, zamyśliła się,
westchnęła, znów na nie
spojrzała. Widać było, że korci
ją postawienie kabały, ale
jednocześnie napawa lękiem.
- Felicjo - poprosił dziadek -
bądz tak dobra i uważaj.
- Kajtusiu - babcia
zdecydowanymi ruchami tasowała
karty. - Nie mam wpływu na to,
co mówią karty. Ja tylko z nich
czytam. O rety! - wyczytała. -
Dama Kier przy domu.
- Wróci? - Kasia zerwała się z
kolan dziadka i pobiegła do
stołu. - Wróci? - pytała. -
Powiedz.
- Na to wygląda -
odpowiedziała babcia. - Ten sam
układ, co na początku. Dama
kier, obok wydatki. Uboga dama
kier, czyli wracamy do punktu
wyjścia.
- Nie mam zamiaru w to wierzyć
- wzruszył ramionami ojciec. - I
tego, że była kosztowna, pani
Krysi nie zarzucimy.
- Popieram cię - zaśmiał się
dziadek. - jeszcze tylko
brakuje, żeby nam tu Felunia
prawdziwą królowę wywróżyła.
Królowę, jej służbę, damy dworu.
Felunia chyba nas nie lubi.
Wnuczki i jeden wnuczek
patrzyli na rozłożone na stole
karty. Dama kier nosem niemal
dotykała asa kier. Za nią, jak
różnobarwny ogon, ciągnęły się
poodwracane trefle i kara.
- Karty dotyczą tylko ludzi,
zwierząt nie? - upewniła się
Kasia. - Bo gdyby zwierząt, to
może przywlecze się do nas jakaś
biedna kociczka albo sunia...
- Sunię już mamy -
przypomniała babcia. - A poza
tym karty dotyczą tylko ludzi. Z
czego się tak śmiejesz, Alinko?
Pani Alina od dłuższego czasu
spoglądała na dzieci, rodziców,
uśmiechała się tajemniczo,
chrząkała, ale domownicy
przejęci kartami nie zwrócili
uwagi na jej znaki.
- Czy wy niczego nie
zauważyliście? - zapytała
wreszcie.
Wszyscy popatrzyli na mamę.
Włosów nie rozjaśniła, nie
przyciemniła, nie miała na sobie
ani nowej sukienki, ani nowej
bluzki. Była to ta sama mama.
Nic się w niej od lat nie
zmieniało.
- Mów jaśniej, Alinko -
dziadek miał podminowany głos. -
Dość mam tych niedomówień.
- Dobrze - roześmiała się
mama. - Powiemy wam to oboje.
Tata i ja. - Zwróciła się do
dzieci: - Będziecie mieć nowe
rodzeństwo.
W kuchni zapadła cisza. Dzieci
wpatrywały się w rodziców. Nim
to zdanie dotarło do nich, nim
zdążyły zareagować, zareagował
dziadek.
- Zmiłujcie się, ludzie -
szepnął składając ręce. - Mam
czworo wnucząt. Od narodzin Kasi
myślałem, że to już koniec.
Marysia rozpoczęła. Kasia
zakończyła.
- Alinko - głos babci
Pieczarkowskiej był pełen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]