[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozparłam się z uśmiechem w fotelu, już teraz rozkoszując się lotem.
Zaczęłam rozmawiać z Tamarą o życiu na Nowym Marsie i na Ziemi, śmiejąc się z
naszych błędnych wyobrażeń; opowiadałam też o naszej przeszłości. Jej podziw
wprawiał mnie w zakłopotanie i sprawiał mi przyjemność. Poprosiłam, żeby
opowiedziała mi o sobie.
Oznajmiła, żejestabolicjonistką.
- Co to takiego?
Abigail i Dee wspomniały o Abolicji, ale jeszcze nie zdążyłam się zorientować,
co mogła oznaczać.
- Niegdyś byliśmy małą grupką anarchistów... niektórym chodziło o społeczeństwo,
innym raczej o styl życia... Wierzyliśmy, że używanie świadomych maszyn jako
narzędzi jest złe, rozumiesz, tak jak niewolnictwo. Ale pięć lat temu wszystko
się zmieniło.
- Już tak nie sądzicie?
Tamara spojrzała na mnie, najwyrazniej doszła do wniosku, że żartowałam i
roześmiała się bardziej z mojego dziwacznego poczucia humoru, niż z rozbawienia.
- Nie, zmieniliśmy przekonania innych! Wszystko wynikło ze skomplikowanego
szeregu spraw sądowych, dotyczących Wilde'a, jego kopii w maszynie, praw
własności Dave'a Reida do Dee i, oczywiście, szybkiego ludu. Wielu zniewolonych
zaczęło domagać się praw własności do siebie i niektórzy ludzie ich poparli, a
nowi zmartwychwstali ludzie nie rozumieli, jak ktoś może tak traktować roboty -
nie mieli takich uprzedzeń, jak pierwsi ludzie.
- Tak, Wilde opowiadał nam o tym. Powiedział, że kiedy was opuścił, zaczynało
robić się gorąco.
-No pewnie! O mało nie wybuchła rewolucja! Wszyscy zbierali się na ulicach i się
kłócili.
- A co się stało z szybkim ludem? - rzuciłam lekko.
-182-
Twarz Tamary pociemniała.
- Kiedy Reid i Wilde wykorzystali ich do rozpoczęcia zmartwychwstania... ono
ciągle jeszcze trwa, przez cały czas budzimy zmarłych, których mamy w banku
inteligentnej materii, mniej więcej milion przez pięć ostatnich lat. To dlatego
miasto się tak rozrosło i powstają nowe osiedla... No więc wtedy wykasowali
kopie szybkiego ludu, które ożywili, a Reid nadal siedzi na zmagazynowanych
oryginałach. Ciągle boją się następnej złej Osobliwości. -Zamilkła, zamyślona. -
Ale skoro Jowiszanie zaczęli zachowywać się przyzwoicie i nie zamierzają
zwariować, może nasi także się zmienią.
- Jestem tego pewna - oznajmiłam. - Reid przestanie się martwić o złą
Osobliwość, o ile będę miała tu coś do powiedzenia.
Jej zachwycone spojrzenie wobec tej zgodnej z prawdą, lecz dwuznacznej
odpowiedzi nieco mnie zawstydziło. Odwróciłam się do okna i spojrzałam na miasto
pod i przed nami. Trzy z jego pięciu ramion wydawały się trochę krótsze. Długie
ulice z gwiazdzistymi kanałami zbiegały się przy pierścieniowatym kanale.
Zwietlista rozgwiazda w czerni nocy.
Nowoczesna utojtia
F)rty powietrzne to spokojne miejsca; ludzie przechodzą tam spokojnie i leniwie
po krytych chodnikach do czekających maszyn. Pod ścianami hali głównej znajdują
się stoły z napojami i przekąskami, otwarte pokoje z zapasami przedmiotów, które
można sobie wziąć i zapomnieć oddać, półki i stojaki, wśród których można
myszkować i, jeśli się chce, zabrać jakąś książkę, gazetę lub dyskietkę.
Istnieje zwyczaj zabierania tylu akurat materiałów rozrywkowych, żeby
wystarczyły na jedną podróż lub jeden jej etap, a potem odkłada sieje niedbale
na półki innego portu. W niektórych można spotkać zespoły muzyczne, trupy
akrobatów i innych artystów. Można się im przyglądać albo odej ść. Jedyną
możliwą przeszkodą są zabezpieczenia przed niebezpieczeństwem. Czasami
pomagasz
innym nieść
-183-
walizki, czasami ktoś prosi cię o pomoc. Jeśli musisz długo czekać na swój lot,
możesz dołączyć do służb pomocniczych i pilnować, żeby co bardziej spieszący się
pasażerowie dostali pożywienie, książki lub pomoc przy ciężkich bagażach i
małych dzieciach. Tak wyglądają porty powietrzne.
Ale nie w kapitalizmie. Kiedy wyłoniłam się z długiego korytarza, prowadzącego z
gwarnej płyty lotniska do hali głównej kosmo-dromu Miasta Statków, otoczona
przez moich towarzyszy i prowadzona przez notabli, obywateli, powitały mnie
setki rozentuzjazmowanych ludzi za barierą, ogromny rój reporterów, orgia
kolorów i kakofonia dzwięków. Każdy metr kwadratowy, który nie był niezbędnie
potrzebny pasażerom lub oczekującym, został zajęty przez sklep lub kiosk pod
fluorescencyjnym prostokątem reklamującym loty, leki, skarpetki, bieliznę,
ubezpieczenia, kopie, taksówki lub hotele. Głośniki ryczały natarczywą muzyką,
jeszcze bardziej denerwującą, bo przetykaną częstymi i równie natrętnymi
przerywnikami.
Rozgrywało się tu coś, co najwyrazniej nie miało związku z naszym przyjazdem.
Szerokim chodnikiem między nami i witającym nas tłumem sunął szereg małych
automatycznych pojazdów, powoli ciągnących wyładowane przyczepy; wśród nich
energicznie maszerowali mężczyzni i kobiety oraz - było to moj e pierwsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]