[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łem też przez okno znaki krzyża wymalowane czerwoną
farbą na drzwiach niektórych domów w sąsiedztwie. No
cóż, niebawem również zostanę przysypany ziemią, choć
nie ujmą mnie w spisie ofiar dżumy.
Celia nie czuła się na siłach zaprzeczać tym progno
zom. Znała ojca i wiedziała, że gardzi złudnym bezpie
czeństwem.
Któregoś razu powiedział:
- Czasem myślę o tym, co zaproponował doktor
John Dee, który żył w czasach królowej Elżbiety. Otóż
gdybyśmy na skrzydłach jakichś mechanicznych pta
ków wysłali wielkie lustro w kierunku gwiazd i odwró
cili je ku nam, wtedy moglibyśmy wiedzieć, co zdarzyło
się w przeszłości... lub może nawet poznać przyszłość.
Chciałbym mieć takie lustro, Celio, by wiedzieć, czy
zostawiam ciÄ™ bezpiecznÄ….
Celia pomyślała o swoich transach, które były czymś
w rodzaju takiego lustra, gdyż umożliwiały jej wgląd
w przyszłość, a raczej w jej fragmenty.
- Nie sądzę, ojcze - rzekła - by wiedza o przyszłości
była czymś dobrym. Kto wie, czy nie odebrałaby ona lu
dziom możliwości doznania szczęścia które zawsze jest
niespodziankÄ… i zaskoczeniem.
- Jesteś mądra, moja córko. Przelałem w ciebie całą
moją wiedzę, ale zakładam, że nauczyłaś się też czegoś
na królewskim dworze. Wnioskuję to z wyrazu twej
twarzy. Widzę na niej mądrość i smutek.
Nie zaprzeczyła. A potem każdego dnia opowiadała
mu przez pół godziny o swoim życiu na dworze. Mówiła
o królu, królowej i różnych osobach, lecz Kit ani razu nie
pojawił się w jej relacjach. Ojciec słuchał, wydawał się za
ciekawiony, a potem znowu prosił ją o powtórzenie obiet
nicy, że wyjdzie za Roberta Renwicka, jeśli złotnik po
nownie wystąpi z oświadczynami, co było niemal pewne.
Tydzień po powrocie Celii Adam Antiquis wydał
ostatnie tchnienie. Zmierć miał spokojną, przypominała
zapadanie w sen. Stojący w nogach łóżka Willem i pani
Hart szlochali. Był dobrym panem, uprzejmym i tro
skliwym. Celia wyraziła zdumienie, że Robert Renwick
dotąd się nie pojawił, ale Willem wytłumaczył jej, że
ich sąsiad i przyjaciel domu otrzymał zlecenie od ja
kiejś ważnej osoby i od rana do wieczora jest zajęty pra
cą. Pomyślała, że gdyby pracę powszechnie uznano za
najwyższą wartość, ludzie umieraliby w samotności.
Wciąż nie docierało do jej świadomości, że ojciec nie
żyje. Miała wrażenie, że raczej jest pogrążony w głębo
kim śnie. Nie uroniła dotąd ani jednej łzy. Poleciła Wil-
lemowi i pani Hart, by wystawili zwłoki w saloniku na
dole, jak również zajęli się pogrzebem. Czuła się odu
rzona i jakby sparaliżowana. Tak wiele wydarzyło się
w tak krótkim czasie. Każde z tych nieszczęść osobno
mogło przecież zabić. Straciła swą miłość i ojca, a nie
bawem zyska męża, człowieka, którego nie kocha.
Godzinę pózniej do domu Antiquisów zawitał Robert
Renwick. Nadal świeciło słońce, ale powietrze było du
szne jak przed burzą. Siedząc w saloniku, Celia chło
dziła się wachlarzem. Pani Hart skończyła już na górze
ubierać zmarłego i teraz poddawała własne ciało do
kładnym ablucjom. Dobrze pamiętała rady Adama An-
tiquisa. Gdy opiekowałaś się chorym, martwym bądz
umierającym, zwykł mawiać, pamiętaj o miazmatach
na rękach i ciele; im szybciej je zmyjesz, tym lepiej dla
ciebie i twoich współdomowników.
Słysząc pukanie, Willem poszedł otworzyć drzwi. Po
chwili wprowadził do saloniku pana Renwicka. Celia
wstała, by go powitać.
Ubrany był modnie i gustownie. Miał na głowie
mocno trefioną czarną perukę, w której nie było mu do
twarzy. Wyglądał w każdym calu na bogatego miesz
czucha, którym zresztą był. Celia nie wiedziała, czy
przybył w roli żałobnika, czy też zalotnika. Nie zdziwi
łaby się, gdyby zaloty połączył ze składaniem kondo-
lencji.
Nawet nie zapytał jej o Adama, kiedy zaś chciała po
wiedzieć mu o jego śmierci, uprzedził ją, mówiąc:
- Pani, zapewne domyślasz się, po co tu przyszed
łem. - Głos miał metaliczny, prawie beznamiętny, jak
by się zwracał do któregoś ze swoich czeladników.
- By zobaczyć się z moim ojcem. Tylko że on...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Do ojca pani przejdziemy pózniej. Najpierw mu
simy sobie coś wyjaśnić. Gdy widzieliśmy się ostatnio,
odrzuciłaś moje oświadczyny. Usłyszałem z twoich ust
wyjaśnienie, które okazało się kłamstwem. Powiedzia
łem wówczas, że o ile mogę być dobrym mężem, o tyle,
odtrÄ…cony, stanÄ™ siÄ™ niebezpiecznym wrogiem. Z twoich
rumieńców wnioskuję, że dobrze pamiętasz, pani, tamtą
naszÄ… rozmowÄ™.
- Nie kłamałam - zaprzeczyła. Jej serce trzepotało
się w piersi niczym ptak w klatce. Nagle uświadomiła
sobie, że boi się Renwicka.
- Kłamałaś i nadal kłamiesz. Powiedziałaś wtedy, że
nie oddałaś i nie oddasz swego serca żadnemu męż
czyznie. Minęło kilka tygodni i oto Londyn obiega bal
lada opowiadająca o córce astrologa, która pojawiła się
w Whitehallu i poszła do łoża z pewnym dworzaninem.
Założył się z przyjacielem, iż zrobi zamach na jej cnotę,
jeśli w zamian dostanie mu się zamek z basztami i wie
życami. To ty, pani, jesteś bohaterką tej ballady. Teraz
żaden przyzwoity mężczyzna nie poprosi o twoją rękę.
Marzeniem twego ojca było, byś została panią Renwick.
Otóż pan Renwick pluje na wasze marzenia i zamiary.
- Otarł pot z czoła. Jego policzki płonęły gniewem. -
Zniszczyłaś coś, co mogło przynieść ci szczęście. Jakiś
tam bawidamek zabrał ci wianek, który powinnaś mnie
ofiarować. Powinnaś spalić się ze wstydu, latawico. Je-
śli ten twój psi syn cię odtrącił, to ja również cię nie
chcę. Byłaś pośmiewiskiem dworu, a teraz kuglarze
śpiewają o twojej rozpuście na placach i ulicach Lon
dynu.
Celia milczała. Cóż miała mu odpowiedzieć? %7łe na
dal jest niewinna? Parsknąłby jej śmiechem w twarz,
a potem przypomniałby jej, do czego przyznała się
przed całym dworem.
Musiała jednak podjąć się własnej obrony. Otworzyła
usta, lecz żadne słowo nie chciało przejść jej przez gard
ło. Któż mógł ułożyć tę balladę? Kit, Buckingham czy
jeszcze ktoś inny? Zresztą nieważne, kto. Ważne, że
ona, Celia Antiquis, była dziś na ustach wszystkich.
- Panie, nie było tak, jak mówisz i jak twierdzi ano
nimowy autor ballady - wykrztusiła w końcu. - Ponie
waż odrzuciłam twoje oświadczyny, nie tobie oceniać
moje postępki.
Roberta trawiły hamowane żądze. Odkąd Adam po
wiedział, że Celia będzie jego, niemal co dnia puszczał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]