[ Pobierz całość w formacie PDF ]

moja droga, że urozmaiciłaś moje przyjęcie bardziej, niżbym sobie tego
życzyła...
- Całe szczęście, że tam byliśmy.
- Całe szczęście dla Charlesa. Przyznam się, że nie rozumiem: czy ludzie
zawsze tak bez ostrzeżenia mają ciężki zawał? Myślałam, że najpierw
przechodzą lekki.
- Bywa i tak, i tak. Ale zawał zabija mnóstwo ludzi, a można go dostać
niemal w każdym wieku. Charles będzie musiał zmienić tryb życia.
- Nie spodoba mu się ta propozycja - mruknęła Megan i zmieniła temat. -
Jak poważnie traktujesz znajomość z Jamesem? Dopiero co go poznałaś, a
- 36 -
S
R
chyba całkiem często się widujecie. Już ja cię znam. Przedtem nigdy nie miałaś
czasu dla mężczyzn. Tym razem jest inaczej, prawda?
- Uważam, że James jest nietuzinkowy.
- Nie da się ukryć. Podobnie jak rzezba, którą mi podarował. Nie pojmuję,
jak mógł się z nią rozstać tak bez żalu... Przyznaję, siostrzyczko, że polubiłam
Jamesa, ale nie wiem, czy to facet dla ciebie.
- Wyczytałaś to z jego twarzy? - W głosie Delyth pobrzmiewała ironia. -
Czyżbyś widziała coś, czego ja nie widzę?
- Może się mylę. Mam taką nadzieję... Będziemy w kontakcie,
siostrzyczko.
Odłożywszy słuchawkę, Delyth poszła do kuchni zrobić sobie herbatę.
Wróciła z nią do pokoju i usiadła na łóżku. Uświadomiła sobie w duchu, że nie
rozmyśla zbytnio nad relacją z Jamesem ani nie próbuje nią sterować - co było
dla niej nietypowe. Była zdecydowana pozostawić rzeczy swojemu biegowi. W
głębi serca miała poczucie, że wszystko samo ułoży się tak jak trzeba. Przez
poprzednie doświadczenia z chłopakami przechodziła zupełnie inaczej.
Wiedziała, że podoba się mężczyznom, i lubiła ich towarzystwo. Miała
już niejednego wielbiciela, ale w żadnym z nich nie widziała mężczyzny
swojego życia. Lubiła ich, miło się z nimi czuła, niektórych nawet podziwiała,
żadnego jednak nie mogłaby naprawdę pokochać. Nagle zdała sobie sprawę, że
z Jamesem mogłoby być inaczej.
Gnębiło ją jedynie to, że nie wiedziała, co on do niej czuje. Oczywiście
lubił ją i chyba mu się podobała, ale czy to wszystko? Poczuła, że zaczyna
rozumieć, co ludzie mają na myśli, gdy mówią, że miłość potrafi ranić i boleć.
Nigdy przedtem jej to nie spotkało, ale James mógł wiele zmienić w jej życiu...
Uznała, że wypadałoby go zawiadomić o stanie Charlesa. Wiedziała, że
jest na oddziale, więc zostawiła tam wiadomość. Godzinę pózniej James
oddzwonił - na co w głębi duszy liczyła.
- 37 -
S
R
- Cieszę się, że z Charlesem już lepiej. Chcę też powiedzieć, że mimo
wszystko świetnie się bawiłem na przyjęciu. No i fajnie było bliżej poznać
Megan. Naprawdę oprócz was dwóch jest jeszcze pięć równie uroczych dam?
- Naprawdę. Plus nasza mama. Kiedyś musisz poznać je wszystkie.
- Z największą przyjemnością. Ale na razie... Dziś wieczorem mam
zebranie w innym szpitalu. Co powiesz na małego drinka jutro? O dziewiątej w
klubie?
Błyskawicznie zebrała myśli.
- Bardzo chętnie, tylko nieco pózniej. Jutro znów słucham jazzu w pubie.
Wyjątkowa okazja, bo występuje zespół z moich rodzinnych stron.
- Z Walii? - spytał James z komicznym niedowierzaniem w głosie.
- Owszem, co się tak dziwisz? Walijczycy to muzykalni ludzie.
- Nie wątpię... Ale skoro masz się zobaczyć z przyjaciółmi, to może
przełóżmy nasze spotkanie na pojutrze?
- Nie - odparła bez wahania. - Bardzo chcę się z tobą zobaczyć. - Aż
usiadła, przerażona swą szczerością.
- Więc jutro o wpół do jedenastej, dobrze? Teraz muszę wracać do
pacjentów.
Mam nadzieję, że nie uważa mnie za nieopierzoną gęś, która rzuca się w
ramiona starszym lekarzom, pomyślała. Ale nie - była pewna, że nie.
- Birdie chce się wypisać - oznajmiła nazajutrz młodsza pielęgniarka. -
Mówi, że ma już po dziurki w nosie leżenia w łóżku.
Delyth podniosła głowę znad pliku sprawozdań i zmarszczyła brwi.
Oczywiście, pacjenci mają prawo się wypisać w każdej chwili. Większość
stosowała się do zaleceń lekarza, lecz niektórych - zwłaszcza narkomanów -
ciągnęło z powrotem na ulicę. Po jakimś czasie przeważnie znów trafiali do
szpitala, tyle że w znacznie gorszym stanie. Na szczęście Birdie, mimo że był
włóczęgą, nie był chyba narkomanem.
- Podał jakiś konkretny powód?
- 38 -
S
R
- Twierdzi, że ma coś do załatwienia, ale nie chce powiedzieć co.
- Porozmawiam z nim. - Delyth westchnęła. - Przecież w jego stanie po
prostu sam sobie nie poradzi.
Birdie wszakże był innego zdania.
- Nie możecie zatrzymać mnie tu siłą - protestował. - Nie macie prawa.
Jeśli trzeba, będę przychodził na zmianę opatrunków. Lepiej oddajcie moje
łóżko jakiemuś biedakowi, który naprawdę go potrzebuje.
- Sam jesteś tym biedakiem, Birdie. Czy nie rozumiesz, że byłeś o krok od
śmierci? Jesteś jeszcze bardzo osłabiony. Potrzebujesz odpoczynku.
W oczach Birdiego rozbłysnął lęk, ale już po chwili spojrzał na Delyth
typowym dla siebie, szklanym wzrokiem.
- Mam powody, żeby stąd wyjść - mruknął. Delyth nie ustępowała.
- A jakież to powody, jeśli wolno spytać? Bo przecież nie rodzina,
prawda? Mówiłeś, że straciłeś z nimi kontakt.
- Bo straciłem. Tu chodzi... o kogoś w rodzaju rodziny. - Birdie, uliczny
cwaniak, zaczerwienił się po same uszy. - Chodzi... o mojego psa. Wabi się
Reginald.
- Reginald? - Delyth z trudem powstrzymała uśmiech.
- Przecież musiałem go jakoś nazwać. Tak czy owak, zwykle śpimy w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •