[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do podrzucania głowami, bicia kopytami w ziemię i machania ogonami, co sie jednak nie na wiele
40
przydało. Tylko wysunięty naprzód konik siwy, któremu czas wyżłobił nad oczyma głębokie jamy, a
praca starła boki i powykręcała nogi przednie, stał spokojnie, przymknąwszy oczy, jakby drzemał.
Może śnił mu się żłób pełen czystego owsa albo te szczęśliwe, lecz krótkie dnie, kiedy jako zrebak
biegał swobodny po bujnym pastwisku, zalecając się do młodych kłaczek, które niestety! w wieku
dojrzałym miały mu całkiem zobojętnied.
Sieo i karczma pełne były ludu. Kilka dziewuch, wychyliwszy głowy spoza futryny, śmiały się i
wdzięczyły do parobków, stojących za progiem, którzy chwytali je za ręce i usiłowali wyciągnąd z izby,
spod czujnego oka matek. Na lewo i wprost drzwi, za wielkimi stołami na krzyżujących się nogach były
długie ławy zapełnione gospodarzami, między którymi, ku zgorszeniu niewiast, siedziała tylko jedna
kobieta, żołnierka, rezolutna i krzykliwa. Zrodek izby zajęty był przez stojących. W prawym zaś kącie,
za barierą, znajdował się szynkwas, a przy nim dziewka, chrześcijanka, która rozdawała wódkę, i
ubrana w czarną atłasową, ale starą suknią, żona Szmula prowadząca rachunki. Przedmioty i ludzie
zebrani tu nosili na sobie cechę epoki przejściowej. Widziałeś młodzież pokorną wobec starszych i
parobczaka, który rozparłszy się wdmuchiwał w nos gospodarzowi dym z półgroszowego papierosa.
Między rojem słomianych kapeluszy znajdowały się czapki z daszkami. Obok wysokich, zielonych
kieliszków bez nóżek, do prostej wódki, były kieliszki szlifowane, z nóżkami, do araku i wódek
słodkich. Między beczułkami z piwem i flaszkami z gorzałką stał brudny samowar, a na nim duży
imbryk z oduczonym dziobem.
Mężczyzni odziani byli w dawne sukmany, spięte na haftki i opasane szerokim rzemieniem, albo w
kapoty z rogowymi guzami bez pasa, a nawet granatowe kurtki i takież spodnie sukienne. Kobiety
były w chustkach na głowie lub muślinowych czepkach, w sukmanach granatowych z mosiężnymi
guziczkami albo w mieszczaoskich kaftanach; trzymały starodawnym obyczajem po wyjściu z kościoła
trzewiki w ręku, albo już do samego domu nie zdejmowały ich z nóg. W zgromadzeniu tym
syberynowe palto rządcy ani burka ekonoma nie robiły żadnego wrażenia. O dworze mówiono mało,
więcej o wójcie, sołtysach albo o sobie samych. Można było przecie widzied jeszcze kumów
całujących się ze łzami, które im wycisnęła fałszowana wódka - gospodarza, który wziąwszy się pod
bok wyśpiewywał przed kumą:
Kaśka za piec,
Maciek za nią...
a nade wszystko i najczęściej - usłyszed:
- Kumie, do was!...
- Pijta z Bogiem!
Z izby do sieni buchał mocny zapach tytuniu, potu i wódki, razem z nim kurz i hałas,
przypominający brzęk pszczół w ulu, nad który od czasu do czasu wzbijał się okrzyk gromadzkiego
pijaka, leżącego na oplutej podłodze między ławą i szynkwasem:
- Oj, da! da!...
Widząc takie poniżenie natury ludzkiej, jedna z siedzących pod piecem kobiet w chustce na głowie
odezwała się do kobiety ubranej z miejska:
41
- Zwinią trza byd, ale nie chłopem, żeby się zaś tak tarzad...
- Abo to raz człowiekowi przyjdzie leżed na podłodze!... - wtrącił wieśniak z czerwonym nosem,
ubrany w siwą kapotę.
- Oto, mój Józik nie leżałby na podłodze - odezwała się prędko baba ubrana z miejska.
- Co tam wasz Józik! - mruknął chłop i machnął ręką. Potem zamglone oczy zwrócił na szynkwas.
- Czekajta ino, kumie - mówiła udająca mieszczankę. - Jak mój Józik wrócił jednego roku ze szkoły,
więc ino stanął na progu, a ja do niego prosto od garnków i chcę go za szyję objąd. A on tak się
żachnął (złotko moje!) i gada:
"Nie widzą matula, że mam świeżuteoki mundur?" A ja mu na to: "Widzę, synku!..." Więc on: "To
nie trza go brudnymi rękami łapad, bo na psy pójdzie". Więc ja gadam: "To skio mundur, żebym cię
mogła utulid przecie!" A on: "Kiej ja i koszulę mam taką, że ją matula zababrze..."
- Dałabym ja swojemu, żeby mi tak stawał, ażby mu się mundur zaposoczył! - wtrąciła kobieta z
kieliszkiem w ręku.
- I cóż wy na takie onego gadanie, kumo? - spytała inna, zezowata.
- Czekajta ino, kumo, zara wam dokooczę - ciągnęła ubrana z miejska. - Więc ja mówię do Józika:
"To se ręce umyję!" A on do mnie: "No, to se umyjta!" - i dobył z torebki, co ją miał przez ramię,
mydło w srebrnym papierze i dał mi. Kiej wam powiadam, że jakiem się umyła, to tak ode mnie
pachniało, aż wstyd...
Baby słuchając kiwały głowami, a jedna rzekła:
- Widzi mi się, to na nic chłopaka posyład do szkoły. Inne paoskie dziecko to by tak nie powiedziało
parobczysze, jak on własnej matce.
- Co nie warto, to nie! - zawtórowały inne.
- Czekajta ino, kumo! - zaprotestowała ubrana z miejska. - I ja żebym miała drugiego, to bym go nie
posyłała, ale Józik to ho! ho!... Jakeśmy poszli z nim do jegomości, to mu jegomośd dał książkę
drukowaną po łacinie, a on tak z niej czytał i jegomości gadał, co tam stoi, aż jegomośd powiedział:
"%7łebym ja tak umiał, jakiem jeszcze nie był wyświęcony, to bym nic nie robił, ino na sufit pluł!"
W tej chwili do chłopa z zamglonymi oczyma przystąpiła kobieta, mając zamiast chustki pstry
fartuch zawiązany około szyi:
- No, Maciek!... - mówiła - idziesz ty dziś czy nie idziesz?...
- Pójdziesz, psiawiaro! - mruknął chłop, potrącając ją łokciem.
- O, że też ty miłosierdzia nie masz nade mną, człowieku! Nic, ino byś cały dzieo siedział w karczmie
i te wódczysko chlał!... Niedługo będziesz tak jak lgnąc legiwał pod ławą na śmiech ludziom!...
Upamiętaj się ty chod raz...
Chłop podeszedł do kraty i wziął kieliszek.
42
- Madku!... Macieju! - błagała go żona - ustatkujże się...
- Naści... masz... chlaj!... - odparł mąż, wciskając jej kieliszek w rękę.
- Widzicie wy?... - zwróciła się żona do sąsiadów. - Ja mu gadam, żeby nie pił, a on mnie częstuje!...
- Kiej was częstuje, to pijta! - poradził ktoś.
- Jużci, że wypiję. Cóż, mam wylad, kiej zapłacone?...
W innej gromadce znajdował się chłop kołtuniasty, z czerwonymi jak królik oczyma. Przy nim stała
żona, częstująca go resztą wódki ze swego kieliszka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]