[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamieszkane. Spokojny, życzliwy człowiek Sigurjon, który zdawał się być częścią
tutejszego krajobrazu, mieszkał w jednej z zagród. Po drugiej stronie rzeki
149
natomiast żyła starsza kobieta. Miała na imię Sigridur.
Wtedy był tutaj z elfami i przybyli sposobem elfów. Elfy chciały odwiedzić swoich
kuzynów przy Alfasteinn i pragnęły mu pokazać ten piękny cypel.
Tych dwoje, którzy tutaj mieszkali, nie widziało ich; Dolg stał w ich pobliżu, kiedy
ze sobą rozmawiali przy ogrodzeniu, odczuwał wtedy żal i smutek w sercu, bo
ludzie należeli do świata, który niegdyś był i jego światem. Elfy zabrały go stamtąd
niemal siłą i powiedziały, że nie wolno mu zbliżać się do ludzkich siedzib, bo to
mogłoby się dla niego zle skończyć.
To było wtedy. Teraz Dolg znajduje się na. powrót w świecie ludzi, choć żyje
rozdarty na dwoje, nie pogodzony ze sobą tak, jak to tylko możliwe.
Ale było coś jeszcze, coś po drodze tutaj, co chciał sprawdzić. Bliżej zbadać.
Usłyszał coś... wyobraził sobie, że ma to coś wspólnego z tymi tam... Słyszał kroki
w trawie... W cudownym, absolutnie wyjÄ…tkowym miejscu, gdzie wraz z elfami
odpoczywał wtedy, gdy przybyli do Lokinhamrar i Alfasteinn.
I zaczęła się koszmarna podróż w tym Roku Pańskim 2080.
Pierwszy odcinek z Thingeyri wzdÅ‚uż Dyrafjördur byÅ‚ spokojny i pozbawiony
niebezpieczeństw. W domach nikt już nie mieszkał. Coraz więcej opuszczonych
gospodarstw, coraz dłuższe odległości między nimi.
Potem jakiś Szyld. Stary i zardzewiały, ale tekst jeszcze częściowo czytelny.
 Zagrożenie życia!... na własną odpowiedzialność...
Dolg przełknął ślinę i zmienił bieg. Wiedział, że ma przed sobą jakieś dwadzieścia
kilometrów strasznej drogi, zanim krajobraz przybierze jakieś spokojniejsze formy.
I nikt na niego tam nie czekał. Był taki samotny jak tylko człowiek może być.
Poraziło go podobieństwo do jego równie samotnej, pełnej strachu podróży
sprzed trzystu pięćdziesięciu lat. Wtedy został oszukany w samym sercu Islandii,
ściągnięty do Drekagil, Smoczej Przełęczy, w wulkanie Askja, tam gdzie na setki
mil nie było żywej duszy i gdzie od początku był skazany na porażkę. Wtedy
uratowaÅ‚y go elfy, zabraÅ‚y go do Gjáin i pewnie mieszkaÅ‚by tam nadaÅ‚, gdyby
150
ojciec, Marco i inni nie przybyli, by go po dwustu pięćdziesięciu łatach uwolnić.
Nie chciał, żeby tym razem znowu uratowały go elfy. Miał teraz inne plany.
Dolg koncentrował się na prowadzeniu jeepa. Tutaj trzeba się było wlec bardzo
powoli, niemal czołgać.
Władze nigdy nie chciały utrzymywać tej drogi. Odmawiały układania nawierzchni
i Dolg potrafił to zrozumieć. Ale dawno temu, w połowie dwudziestego wieku,
pewien uparty mieszkaniec okolicy wytyczył drogę i zbudował ją, korzystając
jedynie z małego traktora. Ani mniej, ani więcej.
Dolg zadrżał, kiedy rozejrzał się uważnie. Na lewo od niego wznosiła się niemal
pionowa górska ściana, na jakieś czterysta, może pięćset metrów w górę, szczyty
ginęły w chmurach. Cała ściana ponad nim pełna była ledwo się trzymających
kamieni, wiszących jedynie z bożej laski. W każdej chwili mogły zacząć spadać.
Gdyby przyspieszył, by jak najszybciej znalezć się poza obrębem zagrożenia, ka-
mienna lawina mogłaby runąć na jeepa i zepchnąć go w otchłań. Po prawej
stronie drogi bowiem skała wpadała stromo prosto do morza. Jakieś kilkaset
metrów w dół. Prawe koła jeepa znajdowały się co najwyżej pięćdziesiąt
centymetrów od zwietrzałego, pokruszonego skraju drogi,  droga zaś, po której
Dolg jechał, była gładka i śliska, pokryta strumykami wody z topniejącego w górze
lodu.
Dolg, zagryzając zęby, starał się utrzymać jeepa w równowadze. Znał miejsce,
nieco dalej, które stanowi prawdziwą próbę ogniową, zwłaszcza w suche lata.
Teraz, podczas roztopów, droga pewnie popękała i...
Nie, po co martwić się na zapas?
Jedno wiedział na pewno: Tutaj zawrócić nie ma jak. Nigdzie nie było ani
milimetra dodatkowego miejsca. Nie ma drogi powrotnej!
Przejazd uniemożliwiało osypisko kamieni. Dolg wysiadł. Nie mógł przejść po
lewej stronie jeepa, skalna ściana bowiem znajdowała się tak blisko, że nie
otworzyłby drzwi. Balansował więc na krawędzi, trzymał się kurczowo maski
samochodu i wolno odrzucał kamienie. Morze szumiało daleko w dole, morskie
151
ptaki krzyczały pod nim, a on starał się ich nic płoszyć i nie niszczyć ich miejsc
lęgowych.
I oto droga była wolna. Chociaż powiedzieć - przejezdna, to o wiele za dużo.
Popękana krawędz osypywała się, Dolg starał się ocenić swoje możliwości.
Gdyby posuwał się tak blisko skalnej ściany, że bok samochodu by się o nią
ocierał...?
Udało się. Zadowolony, z ulgą w sercu mógł ruszać dalej.
Jedno jest dobre w tej wariackiej wyprawie, myślał. Nie będę musiał wracać.
Ptaki wrzeszczały dookoła niego. Był elementem zakłócającym ich gody.
Uśmiechał się pod nosem. Kiedy jakiś czas temu znalezli się znowu na Ziemi,
rozmawiał telefonicznie z Indrą, która bardzo się martwiła z powodu sikorek
bogatek.  Zanieczyszczenia powietrza doprowadziły do uszkodzenia ich organów
głosowych - twierdziła. - Za moich czasów dzieci mówiły o nich to - to - pijki, od ich
charakterystycznego nawoływania: to - to - pij. Teraz sikorki nie mogą już tego
robić, są w stanie wykrztusić tylko to - pij, a większość woła tylko: pij, pij. To
znaczy, Dolg, że dwa pierwsze tony są już dla nich za trudne, ich gardziołka
zostały okaleczone! Wtedy uważał, że na Ziemi uczyniono wiele znacznie
poważniejszych szkód, którymi należy się martwić, teraz jednak, mając wokół
tylko te białe morskie ptaki, zrozumiał, ile musiał znieść świat zwierzęcy w okresie
chemicznej i technicznej tyranii człowieka.
Zahamował ostrożnie.
Znajdował się w tym wyjątkowo dla samochodu trudnym miejscu, gdzie droga
opadała gwałtownie . w dół i dosłownie kuliła się pod górską ścianą. Jednej jej
części w ogóle nie było, wpadła do morza. Wiosenny strumyk toczył się drogą na
bardzo długim odcinku, aż gdzieś w dole znajdował uskok i tamtędy spływał na
dół.
No to trudna rada, myślał Dolg.
Jak daleko jeszcze do celu? Może resztę drogi mógłbym pokonać na piechotę?
152
Nie, to za daleko. A poza tym, co zrobić z jeepem? Nie mogę go tu po prostu
porzucić i zamknąć drogę tym, którzy ewentualnie przyjdą po mnie. Tym, którzy
będą naprawiać zniszczenia, na przykład.
Może by tak zepchnąć samochód ze skały?
Niezbyt sympatyczna perspektywa.
Muszę to jakoś pokonać. Jeepem. O ile pamiętam, to dalej nie ma już tak wielkich
przeszkód.
No, aż takie to może nie. Ale wystarczająco duże. Spoglądał zgnębiony na zbocze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •