[ Pobierz całość w formacie PDF ]
następną kolumnę.
Gdy to uczynił, ujrzał przed sobą siedem kolejnych. Przemknął na pełnym gazie
miedzy dwiema i objechał trzecią. Wtedy kolumna, która została za nim, ruszyła gwałtownie
z miejsca, uniemożliwiając mu skręt w prawo. Westchnął ciężko i skręcił w lewo.
Otaczały go ostatnie cztery kolumny. Zahamował gwałtownie. Szarpniecie było tak
silne, że pasy bezpieczeństwa werżnęły mu się w ramiona. Dwa z wirów powietrznych
zadrżały i ze straszliwymi przyspieszeniami ruszyły nagle do przodu. Jeden, przechodząc
przed maską, uniósł przód samochodu w gore.
Tanner wcisnął do dechy pedał gazu i przemknął miedzy dwoma ostatnimi. To był
koniec. Wszystkie czarne diabły zostały za nim.
- Przejechał jeszcze ćwierć mili, potem zawrócił, wjechał na małe wzniesienie i stanął.
Wystrzelił flarę.
Wisiała przez jakieś pół minuty w powietrzu, niczym gasnąca gwiazda.
Zapalił papierosa i wytężając wzrok patrzył w kierunku, z którego przed chwilą
nadjechał. Czekał.
Skończył papierosa.
- Nic - powiedział. - Może jej nie dostrzegli poprzez te burze. Albo to my nie
zauważyliśmy ich sygnału.
- %7łeby tak było - odezwał się Greg.
- Jak długo chcesz czekać?
- Napijmy się kawy.
Minęła godzina, potem dwie. Trąby powietrzne zaczęły się kurczyć, aż wreszcie
pozostały tylko trzy z tych smuklejszych. W końcu i one odleciały na wschód, ginąc z pola
widzenia. Tanner wystrzelił następną flarę. Odpowiedzi nadal nie było.
34
Roger Zelazny - Aleja Potepienia
- Pojedzmy lepiej z powrotem i poszukajmy ich - odezwał się Greg.
- Okay.
Pojechali z powrotem.
Nie znalezli tam jednak nic. Nic, co świadczyłoby o losie samochodu numer trzy.
Zanim zakończyli poszukiwania, na wschodzie zaczęło świtać. Tanner zawrócił, sprawdził
wskazanie kompasu i ruszył na północ.
- Kiedy, według ciebie będziemy w Salt Lakę? - spytał po długiej chwili milczenia
Greg.
- Za jakieś dwie godziny.
- Bałeś się jak przejeżdżaliśmy przez to świństwo?
- Nie, ale potem nie czułem się najlepiej. Greg pokiwał głową.
- Może chcesz, żebym znowu poprowadził?
- Nie. I tak nie mógłbym zasnąć. Zatankujemy w Salt Lakę i możemy tam coś
przekąsić, kiedy mechanicy będą sprawdzali wóz. Potem dociągnę do dobrej drogi i będziesz
mógł mnie zmienić, a ja się zdrzemnę.
Niebo było znowu purpurowe, a czarne pasma poszerzały się. Tanner zaklął i
przyspieszył. Bluznął płomieniem z miotacza zamontowanego pod spodem wozu do dwóch
nietoperzy, które postanowiły dokonać przeglądu pojazdu. Spadły na ziemie i zostały z tyłu, a
Tanner przyjął od Grega kubek gorącej kawy.
35
Roger Zelazny - Aleja Potepienia
VIII
Gdy wczesnym rankiem dotarli do Salt Lakę City, niebo było tak ciemne, iż wydawać
się mogło, że to już wieczór. John Brady - tak właśnie brzmiało jego nazwisko - przejeżdżał
tedy kilka dni wcześniej i miasto przygotowane było na przyjęcie samochodu z Los Angeles.
Na ulice wyległa większość z dziesięciu tysięcy mieszkańców i zanim Czart i Greg zeskoczyli
z kabiny na ziemie, po zatrzymaniu się w pierwszej napotkanej stacji obsługi, maska wozu
numer dwa była już otwarta i nad silnikiem pochylało się trzech mechaników.
Zrezygnowali ze spożycia posiłku w wozie restauracyjnym, zaparkowanym po drugiej
stronie ulicy, gdyż zbyt wielu ludzi zarzuciło ich zbyt wieloma pytaniami, kiedy tylko ruszyli
się na krok poza bramę garażu. Wycofali się szybko z powrotem i posłali kogoś po jajecznice
na bekonie i tosty.
Po skończonym przeglądzie, samochód wytoczył się na ulice i przyspieszając odjechał
na wschód, żegnany przez wiwatujące tłumy.
- Mogliśmy napić się piwa - westchnął Tanner. - Diabli nadali! Pędzili teraz wzdłuż
czegoś, co dawniej było Trasą U.S. 40. Tanner przekazał Gregowi kierownice i wyciągnął się
w pasażerskiej części kabiny. Niebo nad nimi nieustannie ciemniało, nabierając powoli
wyglądu, który miało poprzedniego dnia w LA.
- Może uda nam się przed nią uciec - powiedział Greg.- Miejmy nadzieje. Na północy
pojawiło się niebieskie pulsowanie, przeradzając się stopniowo w błyszczącą zorze. Niebo
nad nimi było teraz niemal czarne.
- Gazu! - krzyknął Tanner. - Gazu! Tam przed nami jest pasmo wzgórz! Może
znajdziemy jakiś nawis skalny albo jaskinię.
Ale burza rozpętała się zanim dotarli do wzgórz, najpierw spadł grad, potem śnieg, w
końcu z nieba zaczęły sypać się wielkie głazy i prawy skaner przestał działać. Karoserie
siekły tumany piasku. Nagle z góry lunety na nich kaskady wody. Silnik zaczął przerywać i
krztusić się.
Kiedy dotarli wreszcie pod osłonę wzgórz, burza szalała już na dobre. W skalistej
dolince znalezli zaciszne miejsce, gdzie ściany stercząc stromo do przodu, osłabiały znacznie
siłę tej wiatro-piaskowo-pyłowo-skalno-wodnej burzy. Siedzieli tam w miarę bezpieczni, a
wokół zawodził i huczał wiatr. Palili papierosy i słuchali.
- Nie damy rady - powiedział Greg. - Miałeś racje. Wydawało mi się. że mamy szansę.
Teraz już wiem, że ich nie mamy. Wszystko sprzysięgło się przeciwko nam, nawet pogoda.
36
Roger Zelazny - Aleja Potepienia
- Mamy szansę - powiedział Tanner. - Może niezbyt realną, ale jak dotąd dopisywało
nam szczęście. Nie zapominaj o tym. Greg splunął do pojemnika na odpadki.
- Skąd ten przypływ optymizmu? I to u ciebie?
- Bytem wtedy wściekły i gadałem co mi ślina na jeżyk przyniosła. Zresztą nadal
jestem zły, ale czuję, że szczęście mi sprzyja. Greg roześmiał się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]