[ Pobierz całość w formacie PDF ]

duszy.
- Coś się stało - mruknął Pete. Omiótł wzrokiem wnętrze: kwiaty, zieleń,
sterylna czystość. - A to co? - przystanął na wprost ściany pokrytej tapetą w delikatny,
srebrzysty deseń. - Portret guru?
- Pan do kogo? - zabrzmiał chrapliwy głos. - Tu nie wolno.
Crenshaw odwrócił się. W drzwiach stała starsza kobieta w nieskazitelnie
białym kitlu. Jej włosy obcięte po męsku odsłaniały ogromne uszy. Co gorsze, uszy te
miały kształt zwężających się na końcach ślimaczych skorupek. Do tego osoba nosiła
klipsy zwisające aż do ramion.
Crenshaw zaniemówił. Z opresji wyciągnęła go Jodie.
- Jesteśmy z Urzędu Prokuratora Okręgowego... mamy stosowne dokumenty...
Kobieta w jednej chwili przedzierzgnęła się w pełną słodyczy podwładną
profesora Roba Cloony ego.
- W czym mogę... ja zaraz...
Crenshaw oddychał głęboko. Powoli odzyskiwał równowagę. Czegoś tak
brzydkiego dawno nie widział.
- Polecono nam... - zaczął, przełykając ślinę - sprawdzić zatrudnionych tu
imigrantów. Sprawa dotyczy...
Jakiś hałas wzmógł się w sąsiednim pomieszczeniu. Dwóch pielęgniarzy
wtargnęło do wnętrza, wykrzykując coś niezrozumiale.
- Proszę wyjść! - ryknęła uszata, aż zakołysała się lampa na biurku. - Bruno,
wyprowadz go! Nie teraz!
- Alee to niee jaa! - wrzeszczał wysoki brunet z włosami błyszczącymi od
pomady. - W prosektorium too mnie kaazali...
Uszata wyglądała, jakby za chwilę miała paść na zawał.
Na szczęście pielęgniarze, dostrzegłszy obcych, sami się wycofali.
Jodie z trudem zachowała spokój.
- To on - wyszeptała. - Irańczyk.
Pete postukał palcem w plakietkę przypiętą do klapy. Uznał, że wystarczy tych
formalności. Atak i tak jest najlepszą formą obrony - głosiło któreś tam prawo Trzech
Detektywów.
- Co się tu dzieje? - warknął, zbliżając się do biurka. - Będę musiał powiadomić
władze...
Uszata zbladła.
- Jestem Lopez. Carina Lopez. Szefowa administracji. Proszę, może państwo
usiądą. Zaraz podadzą coś zimnego do picia. Wyjaśnię... - nacisnęła przycisk
interkomu.
- Mówi Lopez. Proszę powiadomić doktora Cloony, że przyjechała inspekcja.
Może lody? - zwróciła się do dziewczyny.
- %7ładnych lodów! - wrzasnęła Jodie. - Wystarczy woda mineralna z lodem.
- I bez dodatków! - powiedział Crenshaw, pochylając się nad taflą biurka. -
Trucizna zostałaby wykryta w ciągu dziesięciu minut.
Lopez przełknęła ślinę.
- Co też państwo... to jest klinika. Ratujemy ludziom życie.
- A to całe zamieszanie? - Jodie Thomas bezbłędnie weszła w swą nową rolę. -
My i tak wiemy... Uszata zacięła usta.
- Zmierć zdarza się wszędzie. W każdym szpitalu. I w każdej klinice. Miss Mary
Pickhard miała dziewięćdziesiąt sześć lat.
- Umarła?
Lopez skinęła głową.
- Była gwiazdą music-hallu w początkach dwudziestego wieku. Uwielbiana
przez tłumy na Broadwayu. U nas leczyła astmę.
- Wiem! - ożywiła się Jodie. - Słynna z najdłuższych włosów na świecie.
Podobno nigdy ich nie obcinała.
Carina Lopez znów zbladła.
- No właśnie. Te włosy...
- Co z nimi? - zainteresował się Pete. Jego wyobraznia szalała. Zobaczył oczyma
duszy siwe włosy miss Pickhard zapieczone w strudlu podawanym w kolejnej
kawiarence południowej dzielnicy Rocky Beach. Otarł pot z czoła.
Weszła wysoka brunetka z tacą napojów. Ku radości Jodie butelki były
szczelnie zamknięte.
- Doktora nie ma - wyjąkała. - Nie przyjdzie...
- Dziękuję, Ruth. Możesz odejść. No więc, jak mówiłam, śmierć pacjenta to dla
kliniki wielki stres.
- Już druga w przeciągu tygodnia - Pete pamiętał o nieboszczyku bez ucha z
prosektorium w szpitalu Glenwood. - Mężczyzna...
Uszata Lopez wyglądała na zmieszaną.
- No... odszedł też Ferdynand Bushe. Bardzo stary pan. Tańczył w balecie
rosyjskim w latach dwudziestych. Dzięki jego zapisowi możemy powiększyć skrzydło
nad skałą - mówiła szybko, wpatrując się w kandelabr.
- Zapisowi? - zdziwił się Pete.
- Tak. Wdzięczni pacjenci zapisują nam swoje majątki. Na rzecz kliniki,
naturalnie. -W interkomie zamigotała lampka. - Tak?
- Policja do pani. Niejaki sierżant Mat Wilson...
Crenshaw o mały włos nie zerwał się z krzesła. Wiedział, że muszą wraz z Jodie
zniknąć z pokoju, zanim wkroczy tu ich przeciwnik. I konkurent jednocześnie.
Wstał, wolno poprawiając wystające mankiety. W starym garniturze własnego
ojca nie czuł się najlepiej.
- To my na razie dziękujemy - powiedział, obserwując narastającą panikę w
oczach szefowej administracji. - Sądzę, że policja wyjaśni resztę. Sierżant Wilson z
posterunku w Rocky Beach jest osobistym przyjacielem prokuratora okręgowego. Być
może jeszcze się spotkamy...
Wycofali się w ostatnim momencie. Kiedy ponury Mat przekraczał ciężkim
krokiem wahadłowe drzwi, oni byli już w słonecznym patio.
- Uff! - westchnął Pete. - Spadamy.
- Ale niczego nie dowiedzieliśmy się o Irańczyku. Oprócz tego, że tu pracuje.
Pete potrząsnął włosami.
- Ale czegoś się tu boją. I wciąż im umierają starcy.
- Zostawiając majątki! - dorzuciła Jodie, włączając bieg. Jej małe zielone autko
ruszyło z kopyta. - Bardzo podejrzane, co?
- Właśnie.
ROZDZIAA 5
GDZIE SI PODZIAA JUPITER JONES? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •