[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jącym się wokół złem.
Ona z niebezpieczeństwem i światem przestępczym
stykaÅ‚a siÄ™ wyÅ‚Ä…cznie w telewizji. Po dzisiejszym incy­
dencie pewnie nabrała przekonania, że zawsze i wszędzie
sobie poradzi. Ale on, Tripp. wiele lat spędził na ulicach
Los Angeles. Znał ludzi, którym nie dane było dożyć
wieku średniego. Owszem, Ukiah to nie Los Angeles,
ale tu też zdarzają się niebezpieczne sytuacje. W świecie,
w którym się obracał, Amber zawsze by odstawała -
piękna, mądra dziedziczka o sercu ze złota stanowiłaby
łatwy cel dla różnych łobuzów. Taki sam, jaki stanowiła
jego matka.
Pomijając lalo, które spędził na ranczii u Coltonów,
oraz kilka krótkich związków, jak choćby ten z Olivią,
przez resztę czasu wiódł bardzo samotne życie. Amber
zaś usiłowała zburzyć istniejący porządek.
Dziś przekonał się, jak bardzo różnią się ich światy.
ona do jego świata zupełnie nie pasuje. I nie chodzi
SANDRA STEFFEN
200
tu o żadne jego uprzedzenia czy kompleksy; chodzi
o sprawy życia i śmierci. Wolałby, aby pozostała wśród
żywych.
Zanotowawszy ich nazwiska i adresy, policjanci od­
jechali. Coop wszedł do środka, aby zająć się pacjentami.
Tripp zaÅ› zgodnie z obietnicÄ… oprowadziÅ‚ Amber po kli­
nice. Na jej pytania odpowiadał monosylabami.
Zrobiło się jej przykro. Przecież pomogła mu dzisiaj.
Powinni się cieszyć, radować. Tripp natomiast... nie, nie
przypisywał sobie chwały, przeciwnie, w ogóle nie mówił
o tym, co zaszło. Coraz bardziej zamykał się w sobie.
Patrząc na niewidoczny mur, który wyrastał między nimi,
czuła, jak ogarnia ją strach.
Kiedy obeszli cały budynek, wrócili na parking,
wsiedli do samochodu i ruszyli do szpitala, gdzie zosta­
wiła swoje auto.
Nie miała ochoty odbywać drogi w milczeniu.
- No dobra, Calhoun, o co chodzi?
- O nic.
Ugryzła się w język, żeby nie nazwać go kłamcą. Nie
chciaÅ‚a wszczynać awantury; chciaÅ‚a porozmawiać, do­
wiedzieć się, co Trippa gryzie1.
- Skoro ja zwiedziłam twoją klnikę, to może teraz
ty byś przyjechał do Hopechest, co? Pokazałabym ci, ile
tam w ostatnim czasie zaszło zmian.
Nawet na nią nie spojrzał.
- Może kiedyś wpadnę.
Powoli kończyła się jej cierpliwość.
- Może? Kiedyś? To znaczy za rok? Za dziesięć lat?
Nigdy?
%7Å‚ONA NA POKAZ 201
PopatrzyÅ‚ na niÄ… tak, jakby pragnÄ…Å‚ wziąć jÄ… w ra­
miona. Serce zabiło jej mocniej.
Po chwili jednak w jego oczach znów pojawił się
chłód.
- Wszystko jest dostatecznie skomplikowane. Zro­
zum, Amber, dalsze komplikacje niczego nie rozwiążą.
- Znów utkwił wzrok w przedniej szybie. - Nie chcę,
żebyś przeze mnie cierpiała.
Ha! Wszyscy tak mówili, kiedy zrywali z partnerem
lub partnerką. Jej też zdarzyło się użyć dokładnie tych
samych słów. A zatem to koniec. Tripp postanowił z nią
zerwać.
Duma kazaÅ‚a jej milczeć. Nie dajÄ…c nic po sobie po­
znać, Amber wysiadÅ‚a z samochodu, otworzyÅ‚a drzwi po­
rsche i zajęła miejsce za kierownicą. Wsunąwszy kluczyk
do stacyjki, zerknęła szybko do lusterka. Nie powinna
była, ale nie umiała się powstrzymać.
Tripp nie drgnął, nie wykonał najmniejszego ruchu.
Po prostu pozwolił jej odjechać.
ROZDZIAA DWUNASTY
Azy w oczach utrudniały czytanie. Amber odsunęła
na bok papiery i oparłszy brodę na dłoni, wyjrzała przez
okno. Jej gabinet mieścił się w budynku Fundacji Ho-
pechest na terenie należącego do ośrodka rancza, jakieś
trzydzieści pięć kilometrów od Prospenno. Na zewnątrz
dwóch kilkunastoletnich chłopców pomknęło na koniach;
pomagali zapędzić bydło na pastwisko. Zazdrościła im;
chętnie też dosiadłaby konia i pogalopowała przed siebie.
Ostatnio czÄ™sto oddawaÅ‚a siÄ™ marzeniom. W tej chwi­
li, na przykład, marzyła o tym, aby być gdziekolwiek,
byle nie przy biurku. A przecież kochała swoją pracę.
LubiÅ‚a prowadzić FundacjÄ™, którÄ… przed wieloma laty za­
Å‚ożyÅ‚a jej matka. Westchnęła gÅ‚oÅ›no. Musi siÄ™ skoncen­
trować i...
Psiakość! Minął tydzień, odkąd widziała się z Trip-
pem. Siedem długich, przepełnionych smutkiem dni.
Trzeciego dnia od rozstania zadzwoniła do szpitala. Trip-
pa nie było w gabinecie. Oddzwonił, ale już po chwili
przerwano im rozmowÄ™ - pilnie wezwanie do pacjenta.
Więcej się nie odezwał.
Ponownie westchnęła. Tak strasznie za nim tęskniła.
PróbowaÅ‚a być zÅ‚a. WolaÅ‚aby trząść siÄ™ z gniewu, niż sie­
dzieć pogrążona w rozpaczy. Nawet nie mogła winić
ZONA NA POKAZ
203
Trippa o to, że ją uwiódł i porzucił. To ona go uwiodła.
Ona go kochała.
- Kiedy tak robisz, cały budynek wznosi się i opada.
Przez dobre pięć sekund patrzyÅ‚a na mężczyznÄ™ sto­
jącego w drzwiach, zanim uświadomiła sobie, że chodzi
mu o jej głośne westchnienia.
- Cześć, Jackson.
- Znam go?
Usiłowała przywołać uśmiech na usta. Wszyscy się
o niÄ… martwiÄ…. Wszyscy, to znaczy rodzina. Sophie pierw­
sza zauważyÅ‚a, że coÅ› jÄ… gnÄ™bi i powiadomiÅ‚a o tym re­
sztÄ™.
Po tym, jak Tripp wygłosił swoje słynne:  Nie chcę,
żebyÅ› przeze mnie cierpiaÅ‚a", przez dwie noce nie zmru­
żyła oka. Sądziła, że jeśli się dostatecznie mocno skupi,
to na pewno odkryje, w czym tkwi problem. Raz po raz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •