[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Za biurkiem zobaczyła Lukasa. Elias siedział na podłodze, omawiając coś
z Lukasem, a jego dwaj synkowie wspinali się na niego.
Obaj spojrzeli ze zdumieniem na Ally. Elias pierwszy się otrząsnął.
- Najwyższy czas - mruknął. - To wszystko twoja wina.
Teraz ona się zdziwiła.
- O czym mówisz?
- O powodach, dla których tu jestem. I dla których on - wskazał palcem
Lukasa - też tu jest.
- A gdzie jest Peter?
- Wyjechał. Zniknął. Opuścił firmę.
- Raczej powiedziałbym, że to jego opuścił zdrowy rozsądek - mruknął
Lukas.
- Gdzie pojechał? Muszę z nim porozmawiać.
- Porozmawiać? - Obaj bracia spojrzeli na nią podejrzliwie. - O czym?
Ally zawahała się. Jednak im też może to wyznać. Teraz już nie chciała
się kryć ze swoją miłością.
- Kocham go. Muszę mu o tym powiedzieć.
- Alleluja - mruknął Lukas. - A więc jeszcze jest nadzieja.
- Chyba tak - powiedziała Ally niemal rozpaczliwie. - Wiecie, gdzie on
jest?
117
S
R
- Nie jestem pewny - odparł Elias, wstając z podłogi, a bliznięta od razu
głośno zaprotestowały. Napisał coś na kawałku kartki i podał go Ally. -
Spróbuj tam. Spokój, dzieciaki. Już do was wracam. - Znów usiadł na
podłodze. - Tallie piecze dziś coś specjalnego na wystrzałowe wesele kuzynki,
więc ja tu robię za niańkę. I pilnuję Lukasa.
- Pilnujesz? - powtórzyła Ally, nie rozumiejąc, o co chodzi.
- %7łebym dobrze się zajmował firmą - wyjaśnił Lukas ponuro. - Więc
sprowadz go jak najszybciej. Bo jeżeli tego nie zrobisz, w końcu każą mi być
prezesem Antonides Marine.
Kauai?
Ally patrzyła na zapisane na kartce słowo. Po co Elias dawałby jej jakiś
adres na Kauai? Przecież właśnie przyjechała z Hawajów. Nie znała nikogo na
Kauai.
Peter nigdy nie wspominał o Kauai. To nie miało żadnego sensu.
Ale musiała od czegoś zacząć. Więc pierwszym dostępnym lotem wróciła
na Hawaje.
Prowadziła wypożyczony samochód po polnej drodze, mając
przeświadczenie, że szuka wiatru w polu. Jeżeli w końcu znajdzie Petera, a on
jej powie, żeby sobie poszła, myślała ponuro, przecierając oczy szczypiące z
niewyspania, będzie miała przynajmniej tę pociechę, że latając w tę i z po-
wrotem, nabiła sobie na kartę pasażera mnóstwo kilometrów.
Miała wrażenie, że podróżuje od zawsze. W końcu już nie wiedziała, jaki
dziś jest dzień. Leciała z Honolulu do Nowego Jorku, potem z powrotem, przez
San Francisco do Honolulu, a stamtąd na Kauai. Nie zatrzymała się nawet, by
zajrzeć do ojca.
Nie chciała widzieć jego rozczarowania, gdyby wróciła bez Petera.
A teraz na dodatek chyba się zgubiła.
118
S
R
Człowiek w wypożyczalni samochodów aż zamrugał, gdy podała mu
adres. Potem spojrzał na swój GPS i wyjaśnił jej, jak tam dojechać.
- Prosto na odludzie - powiedział. - Potem zakręt i jeszcze kawałek.
Nie przesadzał. Kilka kilometrów wcześniej asfalt przeszedł w żwir, a
teraz nie było już nawet żwiru.
Czuła się tak, jakby jechała donikąd. Przedzierała się przez dżunglę,
wjeżdżała na wzgórza, zjeżdżała w doliny. Gęste drzewa zatrzymywały
wszelki przewiew. Była mokra od potu. Może przegapiła zakręt? Ale nie
widziała do tej pory nic, co chociażby przypominało jakiś zakręt.
A potem gdy już zwątpiła, że kiedykolwiek trafi na ten dom, albo w
najgorszym wypadku znajdzie drogę powrotną, dojechała w końcu do zakrętu.
Droga otwierała się na porośniętą bujną roślinnością dolinkę, i tam, na
niewielkim wzniesieniu stał dom. Długi, w stylu indonezyjskim, otoczony pal-
mami.
Zatrzymała samochód, usłyszała śpiew ptaków, szelest palmowych liści,
szum łamiących się fal, i serce zaczęło jej walić.
Przestała już nawet sobie wyobrażać, jak to będzie, gdy znajdzie Petera.
%7łyła nadzieją przez cały lot do Nowego Jorku, po drodze do jego domu, przez
całą noc w hotelu, idąc do jego biura, cały lot z powrotem na Hawaje i Kauai,
całą drogę, którą przebyła na ten koniec świata.
Dom przywodził na myśl Shangri-La: otwarty i przewiewny, z
miejscowego kamienia i drewna, pasował do krajobrazu. Zapewne zbudował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]