[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stojąc w tłumie.
Arcykapłanie, twój król kazał mi spodziewać się twojego przybycia!
Semiarchos podszedł do Khumanosa. Najwidoczniej chciał go uściskać, lecz ujrzawszy
wychudzenie czarnoskórego kapłana i jego poważną, czujną minę, śniady władca rozmyślił
się i zadowolił poklepaniem mieszkańca Południa po kościstym ramieniu. W miarę mijania
dni i tygodni zaczęliśmy wątpić, czy cię w ogóle ujrzymy! Słaliśmy gońców, lecz nie
wiedzieliśmy, jaką drogę obrałeś. Więc nie zdołali nas uprzedzić o twoim przybyciu!
Nasza podróż była ciężka i powolna przyznał Khumanos z uprzejmym ukłonem,
nie racząc użyć wobec władcy Qjary jakiegokolwiek tytułu. Prawa naszej świątyni
stanowią, że święty posąg nie mógł po drodze znalezć się w żadnym mieście ani osadzie
ludzkiej z wyjątkiem miasta, w którym zostanie poświęcony. Sprawiło to, iż wędrowaliśmy
przez położone na uboczu znanych traktów pustkowia.
Ach, to wszystko tłumaczy. Semiarchos spojrzał na grupę przybyszy za
Khumanosem, siedzących wokół kręgu ognisk na środku dziedzińca. Sądząc po wyglądzie
twoich wiernych, przypłacili tę wyprawę wielkim wyczerpaniem. Trudno nie zauważyć ich
pokrytych odciskami kończyn i spalonej, pokrytej pęcherzami skóry&
Istotnie przyznał ponownie Khumanos. Wiele dni spędzili przemierzając
niemal na oślep wyprażoną pustynię. Za dnia nękały ich burze piaskowe, a nocami niemalże
marli z pragnienia. Na początku pielgrzymki byli to zaledwie szartumscy chłopi i sarkańscy
żołnierze, a nie lud boży. Podczas wędrówki nauczyli się jednak trudzić bez myśli o własnej
wygodzie. Po drodze każdy z tych, którzy przeżyli, przysiągł dozgonną służbę wielkiemu
Wotancie.
To cud! zawołała Regula. Cóż za ofiarność, jakaż dzielność i próba wiary!
Qjaranie, możemy wiele nauczyć się dzięki temu przykładowi: potęga oddania sprawia, że
słabi śmiertelnicy mogą dokonywać niemal niemożliwych czynów! Matrona uścisnęła z
zapałem dłoń Khumanosa i złożyła z oddaniem pocałunek na grzbiecie jego wychudzonej
dłoni. Widzę, że bliskie już święte zaślubiny bogów naszych dwóch miast i błogosławiona
unia kościołów wleje moc w nasze dusze. Witaj, Khumanosie! Wraz ze swoimi wiernymi i
waszym szlachetnym bogiem jesteście miłymi Qjarze gośćmi! Królowa wskazała wciąż
leżący na wozie odlew; wybrudzone płótna przykryto dopiero co bardziej eleganckim lnianym
całunem z chwaścikami. Ja, Regula, królowa Qjary i arcykapłanka Jedynej Prawdziwej
Bogini ogłaszam, że nasze serca, świątynia i miasto są na twoje rozkazy!
Podczas ceremonii powitania Conan przesuwał się przez tłum, by złowić spojrzenie
Afriandry. Zdołał się przecisnąć blisko niej przez świętujący tłum, co przyniosło spodziewany
rezultat.
Księżniczka stała nieco z tyłu za swoimi rodzicami. Była ubrana w śmiałą szatę
szafranowej barwy, odsłaniającą opalone ramię i całe udo. Sandały na grubych, rytowanych
podeszwach i wysoko upięta fryzura sprawiały, że nie sposób było oderwać od niej wzrok.
Wygląd i zachowanie Afriandry tchnęły zdrowiem, lecz krył się pod tym cień
zdenerwowania, a jej twarz była nieco pobladła. Księżniczka pilnie przyglądała się
Khumanosowi, chociaż wymieniający nabożne uprzejmości z monarszą parą kapłan nie
zwracał na nią uwagi. Jak gdyby nagle znudzona, Afriandra rozejrzała się po tłumie i
wreszcie dostrzegła górującego nad mieszkańcami Qjary Cymmerianina.
Natychmiast dyskretnie porzuciła swoją rodzinę i utorowała sobie drogę między
zaskoczonymi wojownikami świątyni Sadity i gapiami w cień pawilonu.
Proszę, Conan! zawołała, udając afektowaną, gardłową dykcję kurtyzany.
Pogłoska, że twój obcy, nieokrzesany bóg znów kierował twoje kroki w naszą stronę, okazała
się prawdziwa. To dowód, że nie jest najgorszym panem!
Księżniczka zatrzymała się przed barbarzyńcą, przybierając prowokacyjną pozę,
niewątpliwie nie tylko jego przyprawiającą o szybsze bicie serca. Namiętnie zarzuciła mu
smukłe ramiona na szyję i wspinając się na palce, wycisnęła pełny oddania, długi pocałunek
na jego wargach.
Mimo wspierającego się na nim ciężaru ciała dziewczyny i wywołującej zawrót głowy
jaśminowej woni pachnideł, Conan zachował jednak szczątkową świadomość wydarzeń
wokół. Otaczający ich gąszcz ludzi, bez wątpienia pod wrażeniem kontrastu
arystokratycznego piękna Afriandry i pierwotnej urody nagiego do pasa barbarzyńcy, cofnął
się raptownie, tworząc krąg wolnego miejsca wokół całującej się pary. Zaniepokojeni
świątynni wojownicy, rozstawieni wokół królewskiego pawilonu, mieli wyraznie ochotę
ruszyć za krnąbrną księżniczką. Widząc to, Conan kilkoma zdecydowanymi pocałunkami w
wymalowane usta skłonił kobietę do chwilowego opamiętania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]