[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po czym zaczęła wypakowywać chińszczyznę.
- Załatwiliście wszystko u dentysty? - spytała.
- Ubytek był tak mały, że obeszło się bez borowania.
- Świetnie. Sydney tego nie lubi.
- A kto to lubi? - zauważyła Sophie, klapnąwszy na
krzesło.
Sloan spojrzał na nią, mrużąc oczy.
- Może tak wyjęłabyś serwetki i wrzuciła lód do szkla-
nek?
Sophie przewróciła oczami, westchnęła i wzięła się do
roboty.
- Zawołam Sydney - zaoferowała się Sasha, wybiegając
z kuchni.
- Co robisz? - spytała Rachel, zerkając na mikser, miski
i inne dowody na pieczenie ciasta.
Sloan miał niepocieszoną minę.
- Jutro jest jarmark w szkole. Sydney oświadczyła mi
właśnie, że potrzebuje sześć tuzinów ciastek na sprzedaż!
- O tak - rzekła Sophie, otwierając lodówkę. - Ja też
muszę mieć ciastka.
Sloan zmarszczył brwi.
- Co to znaczy: też?
Sophie tylko wzruszyła ramionami.
- Muszę mieć ciastka. Sześć tuzinów.
Rachel i Sloan zastygli w bezruchu, wymieniając spojrze-
nia z przerażającym przeczuciem.
- Sasha! - wrzasnął Sloan.
Dziewczynka wróciła właśnie do kuchni z Sydney.
- Co znowu zrobiłam? - spytała buńczucznie.
Pomijając jej pytanie, Sloan rzucił:
- Potrzebne ci jakieś ciastka na jutrzejszy jarmark?
- Tylko sześć tuzinów.
Sloan zapadł się w krzesło.
- Jakim cudem mamy upiec osiemnaście tuzinów ciastek
w jeden wieczór?
Sophie postawiła na stole dwie szklanki.
- Mamy? My z Sashą nie możemy piec. Musimy przy-
gotować powitalny sztandar.
- I nie zapominaj - dodała Sasha - że musimy...
- Wiem - rzekł Sloan, kompletnie pokonany. - Macie
napisać esej na poniedziałek.
Sasha pokiwała twierdząco głową.
- Pomogę ci - zaofiarowała się Rachel.
- Nie mam prawa zabierać ci piątkowego wieczoru - po-
wiedział Sloan.
- Nie przesadzaj. - Wsadziła chochelkę do pojemnika
z parującym ryżem.
Sloan myślał gorączkowo. Może we dwoje jakoś sobie
z tym poradzą.
- Nie starczy mi nawet składników na...
- Kiedy zjemy, polecę do sklepu, a ty skończysz pierwszą
porcję - zaproponowała. - Nie przejmuj się tak. Jakoś to
pchniemy.
Uśmiechnął się, słysząc, jak Rachel wypowiada jego włas-
ne myśli. To naprawdę cudowna osoba, stwierdził, i całe jego
wzburzenie gdzieś się ulotniło.
Godziny mijały, a oni nie opuszczali kuchni. Kiedy tak
ważyli, mieszali i piekli, Sloan dowiedział się czegoś nowego
o Rachel. Jej zdolności organizacyjne nie ograniczały się do
biura. Byłaby doskonałym administratorem w każdej kuchni
na świecie. Naciskała, by nie odkładali zmywania, dzięki
czemu nie mieli później zlewu i półek załadowanych brud-
nymi naczyniami. Postanowiła też słusznie przygotować od
razu podwójną ilość ciasta, co zaoszczędziło im wielokrot-
nego miksowania i tym podobnych czynności.
Kiedy pierwsza porcja ciastek została wyjęta z piekar-
nika i wokół rozchodził się zapach czekoladowej polewy,
Rachel ostrzegła Sloana, mrużąc złowieszczo oczy, że po-
łamie mu palce, jeśli tknie chociaż jedno ciastko. Roze-
śmiał się, ale obiecał pohamować apetyt, dopóki na stole
nie znajdzie się dwieście szesnaście ciastek. Potem nasyci
swoje łakomstwo.
Walczył zresztą nie tylko z apetytem na ciastka. Miał rów-
ną ochotę posmakować ust Rachel, i musiał zaciekle odpierać
te powracające ataki.
Obserwował, jak Rachel podważa ciastko szpatułką
i przenosi je na prostokątną tacę do ostygnięcia. Miękkie
górne światło połyskiwało na jej wargach. Odwrócił głowę
i skupił się na pakowaniu wystygłych ciastek do pudełka.
Pomoc tej kobiety trudno było w tym momencie przece-
nić, ale jednocześnie była mu nie na rękę, stwarzała bowiem
dla niego bardzo niekomfortową sytuację. Nie po raz pierw-
szy korzystał ze wsparcia Rachel. Nie pamiętał już, ile razy
miało to miejsce. Zwłaszcza odkąd został przez los zmuszony
do samodzielnego wychowywania dzieci.
- Coś nie tak? - spytała. - Masz na czole zmarszczkę
głębszą od zaspy śnieżnej za drzwiami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •