[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Możesz nawet o niej zaraz zapomnieć. - Joe stanął za jej plecami.
- Tylko, na miłość boską, nie rób tego!
- Dlaczego? - Spojrzała na niego wyzywająco. - W końcu po to tu
przyjechałam.
- Bo to złe rozwiązanie. Dla ciebie, dla dzieci, a nawet dla Grega.
Chynna pomyślała sobie, że on chyba ma ją za idiotkę, skoro przy-
puszcza, że mogłaby poślubić Grega. Nie miała zamiaru tego robić, ale
nie chciała także, żeby Joe zbyt szybko się o tym dowiedział. Może
pragnęła go trochę podręczyć?
- Mówisz tak tylko dlatego, że sam nie chcesz się ożenić. Joe, bez
ostrzeżenia, chwycił ją za ramiona.
- Jedz ze mną do Los Angeles - powiedział. - Zamieszkacie ze mną.
133
S
R
Ty i dzieci. Nie będziesz musiała chodzie do pracy. Coś wymyślimy.
Mogłabyś zajmować się domem...
- Nie - odparła stanowczo, choć bardzo wiele ją to kosztowało.
Znów odwróciła się do okna. Nie chciała patrzeć w Joego oczy. - Czy
ty naprawdę niczego nie rozumiesz? To niemożliwe.
- Dlaczego? - Joe rzeczywiście niczego nie rozumiał. -W czym mo-
ja propozycja jest gorsza od oferty Grega?
- W małżeństwie będę miała równe prawa z mężem, a jeśli z tobą
zamieszkam, zawsze będę od ciebie zależna. I ja, i moje dzieci.
- Bzdury opowiadasz - prychnął, choć w głębi duszy wiedział, że to
ona ma rację.
- To szczera prawda - pokręciła głową. - Nie zamieszkam z tobą bez
ślubu.
- A czemu by nie? - Joe próbował żartować. - To teraz modne.
Wszyscy tak żyją.
- I dlatego nasze społeczeństwo pełne jest porzuconych dzieci, które
nie wiedzą nawet, kim są ich rodzice. Ja nie chcę, żeby moje dzieci też
to spotkało.
- Ale chciałabyś ze mną pojechać? - dopytywał się Joe, głaszcząc ją
po plecach. - Gdyby była taka możliwość, tobyś chciała?
Próbowała się odsunąć, ale ją przytrzymał.
- Pragniesz mnie, prawda? - zapytał cicho. - Powiedz prawdę.
- Czy muszę ci to mówić? - Dotknęła jego policzka. - Nie czujesz
tego?
- Nie możesz poślubić Grega -jęknął, tuląc ją do siebie.
- Dlaczego? - Chynna uśmiechnęła się do niego.
134
S
R
- Dlatego. - Przycisnął ją do siebie tak mocno, że ledwie mogła od-
dychać.
Wmawiał sobie, że chce jej tylko coś udowodnić, obudzić ją i że za-
raz ją puści. Ale jego wargi jakimś cudem znalazły się na ustach Chyn-
ny. Wszystkie plany Joego w jednej chwili diabli wzięli. Chynna tuliła
się do niego chętnie i z zapałem odpowiadała pocałunkami na poca-
łunki. Rzeczywiście, nie musiała nic mówić. Jej ciało przekazywało
więcej, niż zdołałyby powiedzieć słowa.
Przestali nad sobą panować. Na szczęście byli w domu, ale gdyby
znalezli się teraz na plaży czy gdziekolwiek indziej, prawdopodobnie
nie miałoby to dla nich większego znaczenia. Tak bardzo siebie pra-
gnęli.
Joe nigdy w życiu nie miał takiej kobiety. Chynna należ ała do niego,
była jego ciałem i duszą. Wiedział, że już nigdy w życiu nie trafi mu
się żadna do niej podobna.
A jednak to w niczym nie zmieniało postaci rzeczy. Joe był tym sa-
mym mężczyzną, jakim był, zanim się poznali, a Chynna, bardziej niż
kiedykolwiek, pragnęła zamieszkać na Alasce.
Patrzył na nią, na jej rozrzucona na poduszce włosy i chciał ją zmusić,
żeby mu obiecała, że nie poślubi jego brata, że nigdy nie poślubi żadne-
go mężczyzny. Niestety, nie miał do tego prawa. Skoro nie chciał jej ni-
czego daC, nie mógł także niczego od niej wymagać. Z tej sytuacji nie
było wyjścia.
- Jesteś moja - szepnął jej do ucha.
- Słucham? - Wiedziała, że coś powiedział, ale nie zrozumiała wy-
szeptanych słów.
- Nic, nic. - Odgarnął włosy z jej twarzy. - To nic ważnego.
135
S
R
Chynna wiedziała już, że nic się nie zmieni. Mogliby się kochać cały
dzień, a on i tak by wyjechał. Joe opuści Alaskę, a ona tu zostanie. A z
nią zostaną wspomnienia, które muszą wystarczyć na resztę jej życia.
Joe wyjechał wieczorem. Została po nim chmura pyłu na drodze,
która, zdawało się, nigdy nie opadnie. Za każdym razem, gdy Chynna
wyglądała przez okno, miała wrażenie, że widzi jeszcze jakieś' czą-
steczki pyłu, które nie zdążyły wylądować na ziemi.
Rusty i Kimmie nie pytali, dokąd pojechał, a Chynna nie wiedziała,
co im powiedzieć, wobec czego w ogóle tego tematu nie poruszała.
Dzieci cały dzień bawiły się na podwórku. Bardzo szybko stały się
wiejskimi dziećmi, wolnymi i zakochanymi w naturze. Wszędzie po-
trafiły wypatrzyć jakieś żywe stworzenie, a Joe nauczył je, jak obser-
wować' te stworzenia, nie robiąc krzywdy. Właśnie takie życie sobie dla
nich wymarzyła.
Przez całe popołudnie sprzątała swój nowy dom, a wieczorem
wszyscy troje się do niego przeprowadzili.
- Dlaczego nie chcesz zaczekać z tym do jutra? - dopytywał się
Greg, zaskoczony tym nagłym pośpiechem. - Czy coś cię goni?
- Chcę wreszcie być u siebie - powiedziała. - Zresztą dzieci też po-
winny w końcu mieć własny pokój.
- Teraz, kiedy Joe się wyniósł, moglibyśmy się trochę lepiej poznać
- mruknął Greg.
- Przyjdz do nas jutro na podwieczorek - zaproponowała Chynna. -
Wypróbuję na tobie swoje zdolności kulinarne.
136
S
R
- Fajnie. - Greg się rozchmurzył. - Zrobisz mi kanapkę z masłem
orzechowym i bekonem?
- Pewnie, że zrobię.
Chynna nie mogła się doczekać otwarcia swojej kawiarni. Annie po-
leciła jej kilku hurtowników i Chynna już poskładała zamówienia. An-
nie pomogła jej także załatwić wszystkie formalności związane z uru-
chomieniem kawiarni.
- Gdyby Joe mógł mnie teraz zobaczyć - westchnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]