[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Raz ruszył do miasteczka w wyśmienitym nastroju. Z jakichś względów uznał, Ŝe dzień jest
wspaniały. Niepokój, który towarzyszył mu od rana, ulotnił się w czasie snu. Wypełniało go
oczekiwanie sprawiające, iŜ krew szybciej krąŜyła mu w Ŝyłach.
Gdy wrócił do auta, Sara drzemała na siedzeniu pasaŜera. Nie obudziła się, kiedy ruszył. Z
powodu wyczerpania miała bladą twarz i podkrąŜone oczy. Wyglądała jak porcelanowa
figurka z kolekcji jego matki.
Do Aransas Pass dojechali w południe. Raz uchylił szybę w aucie i wciągnął w płuca zapach
oceanu, ryb i soli. Na niebie kłębiły się teraz ciemne chmury. Zbierało się na burzę. Pomyślał,
iŜ powinien przed jej nadejściem zajrzeć do paru sklepów. Sara nie obudziła się nawet
wówczas, gdy zaparkował przed spoŜywczym. Kiedy wrócił z zakupami, poruszyła się lekko,
lecz nie otworzyła oczu. Spała cicho i spokojnie, nie wydając Ŝadnych dźwięków. Nawet
włosy miała porządnie ułoŜone. Dziecięcy, niewinny wygląd Sary sprawiał, iŜ Raz zapragnął
jej dotknąć. Myślało tym intensywnie, z trudem koncentrując uwagę na prowadzeniu auta.
Zamierzał zabrać tę dziewczynę na wyspę połoŜoną sześc kilometrów od stałego lądu. Gdy
dojeŜdŜał do celu, uświadomił sobie, Ŝe pogwizduje. Czuł się... prawie szczęśliwy.
To pewnie chwilowy entuzjazm, pomyślał. Nic nie zostało rozwiązane, ale na razie czuł się
nieźle. Nawet nie tęsknił za papierosami. MoŜe to atmosfera miejsca, które znał od
dzieciństwa, a moŜe...
Spojrzał na Sarę, która powoli wracała z krainy snu do rzeczywistości. A moŜe to obietnica,
którą złoŜył sobie w związku z tą dziewczyną, sprawiała, Ŝe czuł się lepiej niŜ zazwyczaj.
— Gdzie jesteśmy? — spytała Sara, rozglądając się wkoło i widząc tylko wodę i niebo. —
Wspominałeś, Ŝe zabierzesz mnie nad ocean, ale tu nie ma Ŝadnego lądu.
MęŜczyzna roześmiał się.
— Wjechaliśmy do Port Aransas — wyjaśnił.
— Czy ta droga nie kończy się w oceanie?
— SkądŜe! Zaraz wsiądziemy na prom i przepłyniemy na wyspę Mustanga. Przypadnie ci do
gustu. Są tam piękne plaŜe i doskonałe miejsca do łowienia ryb. Lubisz łowić?
— Nie wiem, bo nigdy nie próbowałam — odparła Sara, zwilŜając wargi koniuszkiem języka.
— Nauczę cię — obiecał Raz.
To lepszy pomysł, niŜ uczyć ją... Przestał o tym myśleć i odchrząknął.
— Muszę powiedzieć ci o paru sprawach i zapoznać z historią, która ma usprawiedliwić nasz
pobyt na tej wyspie.
— A kogo będzie interesowało, kim jesteśmy?
— W tym rzecz, Ŝe dom, w którym się zatrzymamy, nie jest własnością gminy.
— Co za róŜnica?
— NaleŜy do moich rodziców.
Sara zamilkła. Raz próbował z wyrazu twarzy odgadnąć jej nastrój.
— Tutejsi ludzie mnie znają — ciągnął. — Przez dwadzieścia lat przyjeŜdŜaliśmy tu na
wakacie, więc potrzebuję jakiegoś wytłumaczenia naszej obecności w okresie zbliŜających się
świąt.
Sara nadał się nie odzywała, lecz Raz wiedział, Ŝe lepiej wszystko wyjaśnić do końca. Sięgnął
do kieszeni.
— Masz, nałóŜ to — powiedział, podając jej obrączkę. — Będziemy udawać nowoŜeńców.
— Nie, nie umiem udawać i nie chcę nikogo oszukiwać.
— Słuchaj, nie musisz się niczym przejmować —powiedział zadowolony, Ŝe moŜe mówić
szczerze. — Nie zamierzam wykorzystać sytuacji. Potrzymamy się trochę za ręce i
popatrzymy sobie w oczy w miejscach publicznych. Zostaw to mnie. MoŜesz mi zaufać.
— Och — jęknęła cicho Sara i wzięła złoty krąŜek.
— Obiecuję trzymać ręce przy sobie — obiecał Raz, gdy dojeŜdŜali do promu.
Do diabła z męŜczyznami oraz ich głupimi przyrzeczeniami, pomyślała Sara, rozpakowując
rzeczy. MacReady, uwolniony z klatki, siedział pod drzwiami sypialni. Wydawało się, Ŝe i
jego dręczyły niewesołe myśli, bo niespokojnie poruszał ogonem.
W pokoju pozostało niewiele miejsca między łóŜkiem i otwartymi szufladami komody. Letni
domek Rasmussinów był bardzo wygodny, lecz niezbyt obszerny. Jego rozległą, wspartą na
palach werandę zbudowano nad samą plaŜą. Miał dwie małe sypialnie i spory pokój dzienny z
kuchennym aneksem. Do znajdujących się tam szafek Raz włoŜył zakupy.
Sara przeŜyła szok, kiedy dowiedziała się, Ŝe jej ochroniarz zabierają do swojego letniego
domku. Jakoś nie mogła uwierzyć w powody tej decyzji, które jej przedstawił, choć nie
sposób im było odmówić logicznej motywacji.
Domek był dobrze ukryty i Jayiero pewnie jej tu nie znajdzie. Co mogło naprowadzić go na
ślad miejsca, w którym nigdy wcześniej nie była? Nic ją nie łączyło z tym domem, prócz tego
idioty Raza, który zamierza odgrywać rolę szlachetnego rycerza. Czy on naprawdę wierzy w
to, Ŝe przywiózł ją tutaj tylko po to, by ukryć przed bandytą? PrzecieŜ w tym celu mogli
równie dobrze pojechać w tysiące innych miejsc. Nie, chyba jednak znaleźli się tu z jakichś
innych względów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]