[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Skąd pan wie? - Spytałam nerwowo.
- Uspokój się, Amando - powiedział. - Doktor Flynn przesłała mi swoje notatki.
Mam je tutaj.
Wziął do rąk leżący na stole wypchany skoroszyt.
- Widzisz?
- Nie wspomniałam doktor Flynn o papierosie.
Uśmiechnął się.
- Oczywiście, że to zrobiłaś. Jest o tym wzmianka w twojej teczce.
- Proszę mi pokazać.
Wyciągnęłam rękę. Doktor natychmiast się odsunął.
- To poufne - powiedział.
- Nie mówiłam jej o papierosie. Proszę mi pokazać - upierałam się. Serce biło
mi jak szalone.
Doktor odsunął się wraz z krzesłem. Wstałam i sięgnęłam po skoroszyt, lecz on
chwycił mnie drugą ręką za nadgarstek i przytrzymał. Mocno. Spojrzałam mu w
twarz. %7ładnego uśmiechu. Ani błyszczących przyjaznie oczu. Był absolutnie,
śmiertelnie poważny. Cofnęłam się, a on rozluznił uchwyt, nie puszczając jednak
mojej ręki, póki nie oddaliłam się od niego na dwa kroki. Chwyciłam leżące na
kanapie płaszcz i torebkę i wybiegłam z gabinetu.
*
* *
Potem, kiedy spacerowałam po zadrzewionych uliczkach w sąsiedztwie,
pomyślałam, że chyba zachowałam się niemądrze. W końcu doktor Flynn mogła
powiedzieć mu wszystko, czego nie powiedziałam sama. Nie było powodu
przypuszczać, że dzieje się coś niezwykłego. Lecz doktor i tak mi się nie spodobał. Co
to za gadka o stawaniu się w pełni sobą? Nie sądził, że wariuje, a skoro nie byłam
szalona, musiałam być opętana. Jutro poproszę doktor Flynn, by poleciła mi innego
terapeutę, albo - jeszcze lepiej - popytam wśród znajomych.
Przemierzałam park, czując się z lekka zakłopotana. To, że wybiegłam z
gabinetu jak dziecko, nie wpłynęło dobrze na moją samoocenę. Co sobie
wyobrażałam, że doktor jest kimś w rodzaju kapłana wudu? Lub satanistą? Idiotka ze
mnie. Skręciłam w alejkę, która prowadziła do niewielkiego lasku. Jak do tego doszło?
Jak to się stało, że...
Usłyszałam szelest w kępie drzew po lewej. Rozejrzałam się dookoła i
spostrzegłam, że jestem pośrodku lasu. W pobliżu nie było nikogo. Nie powinnam się
tu znalezć, lecz było za pózno, żeby się wycofać. Pozostało mi jedynie iść dalej. Lecz
ledwie ruszyłam, usłyszałam kolejny szelest, tym razem po prawej. A po nim śmiech.
Kobiecy śmiech dobiegający z kępy drzew po lewej, a zaraz potem z krzaków po
prawej. Przyśpieszyłam kroku, a po chwili zaczęłam biec. Szelest i śmiech podążały za
mną. Biegłam, dopóki starczyło mi sił. W końcu musiałam jednak się zatrzymać.
Przystanęłam, chwytając gwałtownie oddech. Rozejrzałam się dookoła - wyglądało na
to, że w ogóle się nie poruszyłam. Czyżbym biegła w miejscu? Drzewa wokół mnie
zatrzęsły konarami i śmiech opadł niczym dojrzały owoc. Hałas był ogłuszający.
Poczułam, że oblewa mnie zimny pot.
- Halo? - Zawołałam. - Halo?
Wiedziałam, kto to. Będę z nią walczyła, przyrzekłam sobie. Znajdę sposób, by
ją pokonać, zniszczyć, jeśli będę musiała. Gdy wrócę do domu, powiem o wszystkim
Edowi...
Hałas ucichł. Dokoła panował absolutny spokój, jeśli nie liczyć mego
przyśpieszonego oddechu. Drzewa wokół stały nieporuszone. Mięśnie płonęły mi
żywym ogniem. Ledwie mogłam ustać na nogach.
Poczułam, że ktoś kładzie mi dłoń na głowie, mierzwi włosy i przesuwa z wolna
palcami po prawym policzku, w dół, a potem do góry. Czyjeś palce wsunęły się w moje
włosy i zaczęły masować skórę na głowie.
Zaczęłam płakać. Dłoń pchnęła mnie w dół tak mocno, że opadłam na kolana, a
potem przesunęła się na plecy i pchnęła jeszcze mocniej. Upadłam twarzą na szorstki
beton, jęcząc i walcząc o oddech.
- Amando - szepnęła - doprawdy nie sądzę, by Edward musiał o tym wiedzieć.
*
* *
Tego wieczoru, gdy Ed był jeszcze w biurze, zajrzałam znowu do książki o
demonach i odszukałam część poświęconą duchowym doradcom. Drugim najbliższym
mego miejsca zamieszkania był doktor Ray Thomas, dyrektor i prezes stowarzyszenia
Promień Nadziei.
Położone przy zjezdzie numer 12 z Autostrady Północnej numer 55. Skręć w
prawo przy pizzerii Domino, a potem rozglądaj się za sklepikiem Wendy - siedziba
stowarzyszenia mieści się pomiędzy nim a kawiarenką Coconut, przy Newton
Heritage Strip Mail - przeczytałam.
Następnego ranka pojechałam autostradą nr 55, wybrałam zjazd numer 12 i
zaczęłam rozglądać się za sklepikiem Wendy, cokolwiek miało to oznaczać. Siedzibą
stowarzyszenia okazał się niski parterowy budynek z cegły, cofnięty mocno od ulicy, z
dużym emblematem na trawniku. WITAJCIE, głosił umieszczony pod nim napis.
Zaparkowałam przed budynkiem i zapaliłam papierosa, zbierając się na odwagę, by
wejść. Dzień był pogodny i grupka nastolatków jezdziła na deskorolkach po
należącym do stowarzyszenia parkingu. MEGADEATH. METALLICA. ANTHRAX
głosiły napisy na ich koszulkach. Zanim wysiadłam z samochodu, obserwowałam
przez jakiś czas chłopców, zaciągając się głęboko.
Drzwi do budynku były otwarte. Wewnątrz wyglądało trochę jak w kościele,
choć równie dobrze mogłaby to być sala konferencyjna jakiejś korporacji. Rzędy
ławek otaczały ołtarz, a może było to podium. Ruszyłam głównym przejściem. Nikogo.
Ewidentnie nic tu się nie działo.
- Proszę podejść.
Odwróciłam się gwałtownie. Na drugim końcu przejścia stał mężczyzna równie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •