[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się do niego z cieniem uśmiechu. - Chociaż jest ciemno. Nie lubię grubych ścian i ciemności.
- To lepsze niż zabandażowane oczy. Ale uratowałaś mi życie tymi bandażami. Zlepy Horressins był lepszy niż
77
martwy Falk. - Zawahał się, a potem zapytał: - Dlaczego mnie uratowałaś?
Wzruszyła ramionami, wciąż z nikłym, niechętnym uśmiechem na twarzy.
- Wspólna dola niewoli. Mówią przecież, że nikt nie prześcignął Wędrowców w maskowaniu się i podstępach. Czy nie
słyszałeś, jak nazywali mnie Kobietą Lisem? Pozwól, niech opatrzę twoje rany. Zabrałam ze sobą wszystko co trzeba.
- Czy wszyscy Wędrowcy są tak dobrymi lekarzami?
- Znamy się na paru rzeczach.
- I znacie Stary Język, nie zapomnieliście dawnych zwyczajów ludzi, tak jak Basnasska.
- Tak. Wszyscy znamy lingal. Zobacz, odmroziłeś sobie wczoraj płatek ucha. Bo wyciągnąłeś rzemień ze swego kaptura, żeby
mnie prowadzić.
- Nie mogę tego zobaczyć - odparł uprzejmie Falk, poddając się jej zabiegom. - Zresztą zwykle nie muszę tego robić.
Gdy przewiązywała wciąż jeszcze nie zagojoną ranę na jego lewej skroni, raz czy dwa spojrzała z ukosa na jego twarz i w
końcu odważyła się zapytać:
- Z pewnością wielu Leśnych Ludzi ma takie oczy jak ty?
- %7ładen.
Niewątpliwie kanon wziął górę nad ciekawością, gdyż nie zapytała o nic więcej, a on, zdecydowany nie ufać nikomu, nie miał
ochoty sam niczego wyjaśniać. Lecz jego własna ciekawość przeważyła i zapytał:
- Więc nie przestraszyły cię te kocie oczy?
- Nie - odparła jak zwykle spokojnie. - Przestraszyłeś mnie tylko raz. Kiedy strzeliłeś... tak szybko...
- Zaalarmowałby cały obóz.
- Wiem, wiem. Ale my nie używamy broni. Strzeliłeś tak szybko, że się przeraziłam... to było tak samo przerażające jak to
straszne zdarzenie, jakie widziałam kiedyś, kiedy byłam dzieckiem: mężczyzna, który zabił innego z miotacza szybciej niż
myśl, tak jak ty. Był jednym z Wytartych.
78
- Wytartych?
- Och, niekiedy można ich spotkać w Górach.
- Niewiele wiem o Górach.
Wyjaśniła, choć wydawało się, że z pewną niechęcią:
- Znasz Prawo Władców. Wiesz, że nie zabijają. Jeśli w mieście znajduje się morderca, nie zabijają go, żeby zrobić z nim
porządek, tylko go wycierają. To polega na czymś, co robią z jego umysłem. Potem uwalniają go i zaczyna życie na nowo, już
niewinny. Ten człowiek, o którym mówię, był starszy od ciebie, ale miał umysł małego dziecka. Lecz dostał miotacz w swoje
ręce, a one wiedziały, jak go użyć i... i strzelił do drugiego, zupełnie z bliska, tak jak ty.
Falk milczał. Spoglądał poprzez ogień na swój miotacz, cudowne małe narzędzie, którym rozpalał ogień, zdobywał pożywienie
i rozjaśniał ciemności podczas swej długiej wędrówki. Jednak jego ręce nie wiedziały, jak użyć tej rzeczy. To Metock nauczył
go strzelać. Uczył się od Metocka i nabierał wprawy w polowaniu. Tego był pewien. Nie mógł być zwykłym potworem i
kryminalistą, któremu wyniosłe miłosierdzie Władców Es Toch dało jeszcze jedną szansę...
A jednak, czy nie było to bardziej prawdopodobne niż jego własne mgliste i nieuchwytne sny i wyobrażenia o swym
pochodzeniu?
- W jaki sposób robią takie rzeczy z ludzkim umysłem?
- Nie wiem.
- Mogą to robić - rzekł ochrypłym głosem - nie tylko kryminalistom, ale również... również buntownikom.
- Kim są buntownicy?
Posługiwała się lingalem bieglej niż on, lecz widać było, że nigdy nie słyszała tego słowa.
Skończyła bandażować jego rany i troskliwie schowała garść swych lekarstw do torby. Obrócił się ku niej tak nagle, że
spojrzała na niego z przestrachem i odsunęła się odrobinę.
- Czy widziałaś kiedyś takie oczy jak moje, Estrel?
- Nie.
79
- Znasz Miasto?
- Es Toch? Tak, bywałam tam.
- Widziałaś zatem Shinga?
- Nie jesteś Shinga.
- Nie. Ale idę do nich - mówił teraz gwałtownie: - Lecz boję się... - przerwał.
Estrel zamknęła torbę, w której trzymała leki, i schowała ją do plecaka.
- Es Toch jest dziwnym miejscem dla ludzi z Samotnych Domów i odległych krain - odezwała się w końcu swym cichym,
rozważnym głosem. - Lecz spacerowałam jego ulicami i nie stała mi się żadna krzywda; mieszka tam mnóstwo ludzi nie czując
bojazni przed Władcami. Nie musisz się bać. Władcy są potężni, ale wiele z tego, co mówi się o Es Toch, nie jest prawdą...
Ich oczy spotkały się. W nagłym postanowieniu, przywołując całą umiejętność parawerbalnego porozumiewania, jaką posiadał,
przemówił do niej po raz pierwszy:,,Powiedz mi zatem, co jest prawdą o Es Toch!"
Potrząsnęła głową, odpowiadając głośno:
- Uratowałam twoje życie, a ty moje, jesteśmy towarzyszami i współwędrowcami, może na jakiś czas. Lecz nie przemówię do
ciebie ani do żadnej innej osoby spotkanej przypadkiem. Ani teraz, ani nigdy.
- Więc mimo wszystko sądzisz, że jestem Shinga? - zapytał ironicznie, nieco upokorzony, wiedząc, że dziewczyna ma rację.
- Kto wie? - odparła, a potem dodała z nieśmiałym uśmiechem na twarzy: - Chociaż trudno byłoby mi uwierzyć, że właśnie ty
nim jesteś... Zobacz, śnieg się stopił. Wyjdę i przyniosę więcej. Trzeba go tak wiele na odrobinę wody, a oboje jesteśmy
spragnieni. Masz... masz na imię Falk?
Skinął głową, obserwując ją.
- Nie trać do mnie zaufania, Falk - powiedziała. - I pozwól mi przekonać się do ciebie. Myślomowa niczego nie dowodzi, a
zaufanie jest czymś, co musi wyrosnąć wśród czynów, w ciągu dni.
80
- Więc podlej je - odparł Falk - i mam nadzieję, że wyrośnie.
Pózniej, wśród długiej nocy i ciszy jaskini zbudził się i zobaczył ją, jak siedzi skulona przy rozżarzonych węglach, z głową
złożoną na kolanach. Wymówił jej imię.
- Zimno mi - poskarżyła się. - Ogień wygasł...
- Chodz do mnie - powiedział sennie, uśmiechając się. Nie odpowiedziała, lecz niebawem przyszła do niego przez
czamoczerwoną ciemność, nie mając na sobie nic z wyjątkiem bladozielonego kamienia pomiędzy drobnymi piersiami. Była
szczupła i trzęsła się z zimna. Chociaż jego osobowość była pod pewnymi względami osobowością młodego mężczyzny,
postanowił, że nie dotknie tej dziewczyny, która tak wiele wycierpiała od barbarzyńców, lecz gdy wyszeptała: - Ogrzej mnie,
pociesz mnie - rozpalił się jak ogień na wietrze i wszystkie postanowienia uleciały porwane jej obecnością i całkowitą
uległością. Całą noc przeleżała w jego ramionach przy popiołach ogniska.
Jeszcze trzy dni i noce spędzili w pieczarze śpiąc i kochając się, podczas gdy ponad nimi zamieć zamierała i znowu zaczynała
szaleć z dawną siłą. Estrel zawsze była taka sama, zgodna i ustępliwa. Pamiętając tylko wesołą i pełną radości miłość, jaką
dzielił z Parth, był wstrząśnięty nienasyceniem i gwałtownością pragnień, jakie budziła w nim Estrel. Często nawiedzały go
myśli o Parth, wraz z żywym obrazem, wspomnieniem zródła krystalicznej, wartkiej wody, która tryskała wśród skał w cienistym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]