[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Edith!
- Tak, to ja. - Dziewczynka odziana była w postrzępiony worek. Uśmiechała się, ale w jej wąskich oczach nie było ani śladu
radości. - Cieszę się, że nic nie złapałeś. To okrutne.
- Potrzebujemy mięsa, żeby żyć - wymamrotał.
- Nie podoba mi się zabijanie. Właśnie dlatego nienawidzę mojej matki i sióstr - chciały zabić ojca. Będę codziennie oglądać
twoje pułapki i gdy znajdę w nich jakieś zwierzę, wypuszczę je!
- Więc umrzesz z głodu, jak my wszyscy. Jeśli będziesz niszczyć moje pułapki, powiem twojej matce.
- A ja powiem jej wszystko o tobie! Wiesz chyba, co z tobą zrobią?
Zatrząsł się, jego górna warga drżała.
- Czego ode mnie chcesz? - spytał po chwili milczenia.
6 W;^pd 81
To dziecko nie miało dobrych zamiarów, było przebiegłe i nikczemne.
- Jeśłi nie będzie jedzenia, moja matka i siostry umrą, prawda? - jej oczy zwężały się jeszcze bardziej.
- Tak, ty i ja też.
- Niekoniecznie. Wiesz, Zoke, myślałam jak mogłabym się zemścić na nich za to, że spiskowały przeciwko ojcu. Jeśli nie będą
miały co jeść, umrą z głodu. Ale gdyby tak ukryć gdzieś żywność dla ciebie i dla mnie...
Nawet chytremu i zdradliwemu Zoke zaparło dech z przerażenia. To dziecko, istne szatańskie nasienie, znalazło sposób na
uwolnienie się spod władzy lady Ulver, wyniosłej prześladowczyni i jej córek.
- Gdzie schowałabyś jedzenie? - spytał wolno.
- Jest taka mała grota w ścianie skalnej, gdzieś tak sto jardów od plaży - obróciła się i mówiła dalej. - Woda tam nie sięga, jest
zbyt wysoko. Można tam schować jedzenie dla ciebie i dla mnie, możemy się wymykać z domu pod pozorem szukania czegoś
dla nich i jeść ukradkiem.
Kiwnął głową jak marionetka, której urwała się nitka. Jego otępiały mózg pracował z natężeniem. Genialna myśl dziecięcej
głowy. Kobiety będą słabnąć, aż gdy ich koniec się zbliży, nie będą mogły obronić się przed nim, wtedy zrobi z nimi, co zechce.
A dzieckiem zajmie się pózniej...
Patrzyła na niego uważnie, aż nagle nerwowym ruchem chwyciła krzyżyk zawieszony na szyi i odwróciła go. Promienie słońca
odbiły się od metalu i oślepiły go raniącym oczy światłem. Spuścił oczy, skulił się przed nią.
- Będziesz musiał wykonywać moje rozkazy, gdy one odejdą, Zoke! - jej głos był niski i grozny, nie do poznania. Grozba, która
w nim brzmiała, przyszła od kogoś o wiele, wiele lat starszego od tej zwykłej, dorastającej dziewczyny.
Po raz pierwszy od owego poranka zeszłej zimy, gdy zobaczył swoją łódz roztrzaskującą się na kawałki wśród wściekłych fal
Kotła, Zoke poczuł wielki strach. Doprawdy, Edith rządziła teraz wyspą Ulver.
Rozdział XII
Frank Ingram, wściekły i zmartwiony, wpatrywał się w strzelbę. Królik uciekł nietknięty; Frank był zły, że przewodniczki miały
czelność zaglądać do jego broni, jego osobistej własności w jego własnym domu. Mogły się przypadkiem postrzelić - i niech
tam, baba z wozu, koniom lżej! Wyjąwszy to, że mógłby zostać postawiony przed sądem oskarżony o zabójstwo.
Znów usłyszał warczenia Jake'a. "Zamknij się, ty cholerny psie!"
- Czy nie tego szukałeś, Frank? - przez świst wiatru usłyszał ostry, dziewczęcy głos. Odwrócił się na pięcie, unosząc
nieużyteczną, nienaładowaną strzelbę, ale opuścił ją, gdy zobaczył dziecko w wilgotnej, niebieskiej kurtce przeciwdeszczowej
trzymające w palcach dwa czerwone, cylindryczne przedmioty. Jej palce układały się w literę V, język wysunęła po
dziecięcemu. Ale pod tą krnąbrną, młodzieńczą niegrzecznością kryła się złowieszcza grozba, która sprawiła, że mimowolnie
się cofnął.
- To są moje naboje! - warknął rozjuszony. - Nie miałaś prawa dotykać mojej strzelby. To kradzież! Dawaj to, natychmiast!
- Nie dam! - Ellen wydęła policzki. Frank poczuł, że skronie mu pulsują a wszystkie mięśnie naprężyły się jak struny. Zadrżał i
ścisnął strzelbę:
- Dawaj naboje - zniżył złowieszczo głos - albo przełożę cię przez kolano i stłukę ci tyłek, zanim zdążysz pisnąć.
- Wezwę policję - uśmiechnęła się złośliwie - w dzisiejszych czasach nie wolno robić takich rzeczy. Poskarżę się w szkole.
- Dobrze, w porządku - zrobił krok do przodu - ale teraz oddaj mi naboje. W tej chwili!
83
Przez moment zdawało mu się, że zamierza tak zrobić. Wyciągnęła ramię, ale nagle uniosła je w górę, za głowę, a potem
naprzód. Otworzyła palce, wypuściła naboje i cisnęła je wysoko w powietrze. Patrzył jak spadły w błotnistą kałużę, dał się
słyszeć plusk i naboje zniknęły.
- Cholera - zasyczał.
- Bardzo dobrze. - Teraz nie możesz już niczego zabić. Zamordowałbyś tego biednego, małego królika, gdybym nie wyjęła
naboi. Nie znoszę zabijania zwierząt.
"Jesteś z gatunku tych, którzy wyrywają muchom skrzydełka, a pająkom nóżki. Hipokrytka, jak ci wszyscy, którzy protestują
przeciw polowaniom" - pomyślał.
- To moja wyspa i będę na niej robił, co mi się spodoba - ledwo powstrzymał się od tego, by rzucić się na dziecko z pięściami. -
Pamiętaj o tym.
- Nienawidzę cię - syknęła. - Nawet moja matka i siostry cię lubią. Myślą, że jesteś sexy. A ja myślę, że z ciebie kawał gówna!
- Gadasz od rzeczy - wirowało mu w głowie. - Nawet nie znam twojej matki i sióstr.
- Czy ty jesteś ślepy? - wrzasnęła ze złością. - Więc jak myślisz, kto ci zrobił śniadanie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •