[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i sekretarz stanu Cyrus Vance; faktycznie - on Mondaie a i Vance a. Brzeziński, syn byłego
polskiego dyplomaty, po drugiej wojnie światowej emigranta politycznego, podkreślał zawsze
swoje polskie pochodzenie i nie ulegał namowom, by zamerykanizować swoje trudne dla
Anglosasów do wymówienia nazwisko. Konsekwencją tego był okólnik prezydenta Cartera,
nakazujący sztabowi Białego Domu i w rezultacie całej administracyjnej machinie
państwowej nauczenie się prawidłowego wymawiania i pisowni nazwiska doradcy
prezydenta, który był pierwszym człowiekiem widującym prezydenta Cartera codziennie
wcześnie rano, nawet jeszcze w jego sypialni.
102
Brzeziński, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Columbia, był przy tym znanym
ekspertem od spraw sowieckich, którym poświęcił kilka swoich książek.
Z galerii osobistości amerykańskich zaproszonych na kolację wysuwał się na czoło sekretarz
stanu Cyrus Vance, cieszący się opinią człowieka kompromisu, o przeszłości raczej liberalnej,
postać dość bezbarwna. Pogrążył się pózniej całkowicie w oczach opinii publicznej, gdy po
nieudanej próbie uwolnienia amerykańskich zakładników trzymanych w ambasadzie
amerykańskiej w Teheranie przez fanatyków Chomeiniego, oświadczył publicznie, że nawet
gdyby się ta próba udała, zawsze by ją potępiał. Sekretarzowi stanu Vance'owi towarzyszył
podsekretarz do spraw azjatyckich, Richard Holbrook.
Najwybitniejszą postacią przy stole rasy żółtej był niewątpliwie wicepremier rządu Chin
komunistycznych, Deng Hsiao-ping, który przybył na kolację w towarzystwie kilku
współpracowników. Niski, mocno zbudowany, o dużej głowie i wysokim czole, około
siedemdziesiątki, obdarzony przez naturę młodzieńczym uśmiechem i twarzą chłopca, znalazł
się w domu Brzezińskiego z nader ważnych powodów politycznych. W czasie wizyty
Brzezińskiego w Pekinie Deng zasygnalizował, że interesuje się Brzezińskim i szuka z nim
pewnego osobistego zbliżenia. Brzeziński zareagował zaproszeniem do siebie na kolację i w
ten sposób doszło do sensacyjnego wieczornego spotkania, odbiegającego od norm protokołu
dyplomatycznego przed tym jeszcze, nim wybitny gość spotkał się z prezydentem Carterem.
Za spotkaniem tym kryły się zasadnicze zmiany w chińskiej polityce zagranicznej.
Rozpoczęły się one wkrótce po minięciu okresu rewolucyjnego, w czasie którego Chiny
przeszły przez klasyczną chorobę wszystkich systemów komunistycznych, zwaną kultem
jednostki". Rosyjska jej odmiana uzyskała miano stalinizmu, a chińska maoizmu. Moloch ten
pożarł w jednym i drugim kraju dziesiątki milionów istnień ludzkich, ale gdy choroba minęła,
rozpoczęło się szukanie innych, bezkrwawych dróg do postępu i rozwoju.
Przed Chinami stanęło zagadnienie ich bezpieczeństwa i znalezienie odpowiedzi na pytanie,
kto temu bezpieczeństwu zagraża: Sowiety czy Stany Zjednoczone. Odpowiedz tę ułatawia
fakt, że Chiny posiadają około siedmiu tysięcy kilometrów wspólnej granicy z Sowietami i
nie załatwione spory terytorialne, które doprowadzały już do walk granicznych i przelewu
krwi. Natomiast ze Stanami
103
Zjednoczonymi nie tylko że nie mają wspólnej granicy, ale dzieli je od wschodu i zachodu
odległość czternastu tysięcy kilometrów lądów i oceanów. Przy szukaniu tej odpowiedzi
wzięły Chiny także pod uwagę imperializm sowiecki, który rozciągnął swe macki w Azji
ogarniając Koreę Północną, Wietnam i Kambodżę, podczas gdy Stany Zjednoczone nie tylko
że nie poczyniły w tej części świata jakichkolwiek nabytków terytorialnych, ale nawet
wycofały się z Wietnamu Południowego. Co najważniejsze, po okresie wściekłej,
zaszczepionej przez Sowiety, nienawiści do Stanów Zjednoczonych doszło w Chinach do
otrzezwienia i zrozumienia, że konstytucja Stanów Zjednczonych nie jest świstkiem papieru,
lecz fundamentem, na którym naprawdę opiera się ustrój tego kraju i jego polityka, i że ta
konstytucja w praktyce uniemożliwia wszczęcie przez Stany Zjednoczone wojny zaczepnej i
dopuszcza tylko wojnę obronną, jeżeli Stany Zjednoczone zostaną zaatakowane.
Narastający konflikt sowiecko-amerykański zrodził jeszcze dodatkowo praktyczne pytanie:
czy pójść z Sowietami przeciw Ameryce, czy z Ameryką przeciw Sowietom, czy też pozostać
neutralnym i czekać, co z tego amerykańsko-sowieckiego konfliktu wyniknie.
Jeszcze za życia 0> zaczęła przeważać opinia, że bezpieczeństwu Chin zagrażają tylko
Sowiety i że w Stanach Zje^rezonych h^zy~śzukać"sp7zymTerzeńca. Jul wówczas
kiełkowała teoria, że Sowiety to Rosja, która znalazła się w,Azji drogą podboju, rozpoczętego
pod koniec XVI wieku przez kozackiego atamana Jermaka, i że w interesie Chin i wszystkich
narodów azjatyckich leży wyparcie jej z powrotem za Ural i ożywienie hasła Azja dla
Azjatów".
Pierwsze kroki podjął bardzo subtelnie poprzednik Denga, Czu En-lai. Zaproszono
amerykańską drużynę pingpongową na mecz z Chińczykami. Stosunki między tymi krajami
weszły wówczas w okres nazwany przez świat polityką pingpongową". Z kolei za rządów
prezydenta Richarda Nixona miała miejsce tajna wizyta w Chinach sekretarza stanu
Kissingera, która była przygotowaniem do oficjalnej wizyty prezydenta Nixona. Wreszcie, po
objęciu władzy przez prezydenta Cartera, został wysłany do Chin Brzeziński. W miejsce
zimnych, sztywnych kontaktów utrzymywanych przez ambasadorów amerykańskiego i
chińskiego w Warszawie nastąpiło teraz zbliżenie. Sprawa Formozy hamowała tego rodzaju
stosunki, ale nie przerwała ich. Widocznie jednak Chiny zrozumiały, że przyczółek
amerykański, jakim w gruncie rzeczy jest Formoza, potrzebny jest Stanom Zjednoczonym nie
tylko dla równoważenia rosnącej potęgi
104
morskiej Sowietów na Pacyfiku, ale w razie konfliktu Chin z Sowietami może oddać Chinom
nieocenione usługi, broniąc ich wybrzeży i służąc jako amerykańska baza zaopatrzenia dla
Chin.
Inicjatywa chińska poprawienia stosunków doznała w Waszyngtonie bardzo ciepłego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]