[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nic prócz śniegu, a w dodatku musieli mrużyć oczy przed zamiecią. Nie trzeba chyba dodawać, że
nic do siebie nie mówili.
Kiedy wreszcie doszli do wzgórza, po obu stronach zamajaczyło im coś, co mogło być skałami
niskimi i dziwnie równymi, jeśliby dobrze im się przyjrzeć, ale nikt nie był w stanie tego uczynić.
Wszyscy wpatrywali się w półtorametrowy występ skalny, który nagle wyłonił się z zamieci.
Długie nogi Błotosmętka pozwoliły mu bez trudu wdrapać się na szczyt kamiennej półki. Dla dzieci
było to o wiele trudniejsze (choć Błotosmętek im pomagał), zwłaszcza że na szczycie leżała gruba
warstwa śniegu. Teraz czekała ich ostrożna wędrówka po bardzo nierównej, śliskiej powierzchni
Julia przynajmniej raz się przewróciła a potem doszli do drugiego występu. W sumie były cztery
takie kamienne półki w nierównych odstępach od siebie.
Po wdrapaniu się na czwartą półkę nie mieli wątpliwości, że są już na szczycie wzgórza. Aż dotąd
jego dziwnie ukształtowane zbocze dawało im jakąś osłonę przed wiatrem. Teraz uderzył w nich z
całą wściekłością. Wzgórze co było nieco zaskakujące okazało się na szczycie zupełnie
płaskie: wielka, gładka jak stół powierzchnia, po której bez przeszkód przewalała się śnieżna
zamieć. Tylko w nielicznych zagłębieniach utrzymywał się śnieg, bo wiatr porywał go wciąż do
góry, ciskając im w twarze lodowate kłęby i smugi kłującego pyłu i tworząc małe śnieżne wiry
wokół stóp, jak się to czasami dzieje na lodowisku. W wielu miejscach powierzchnia wzgórza była
zresztą gładka jak lód, a w dodatku poprzecinana jak labirynt jakimiś dziwnymi przegrodami i
groblami, dzielącymi ją na kwadraty lub długie prostokąty. Na każdą taką przegrodę trzeba się było,
rzecz jasna, wspinać, a miały od połowy do półtora metra wysokości i kilka metrów szerokości. Po
północnej stronie każdej przegrody nagromadziły się grube warstwy śniegu, co oznaczało, że każde
zejście połączone było z zapadaniem się po pas w mokrą zaspę.
Julia brnęła przed siebie z nisko pochyloną głową otuloną kapturem, a skostniałe z zimna ręce
schowała pod peleryną. Poprzez śnieg dostrzegała różne dziwne rzeczy. Po prawej stronie
zamajaczyły jakieś kształty, przypominające fabryczne kominy, a po lewej wysokie urwisko,
bardziej równe i prostopadłe, niżby to pasowało do najbardziej stromego urwiska. Nie poświęciła
jednak tym kształtom ani jednej myśli. Potrafiła teraz myśleć jedynie o zimnych rękach (i nosie, i
policzkach, i uszach) oraz o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku w Harfangu.
Nagle przewróciła się, poślizgnęła do przodu i zaczęła zjeżdżać w ciemną, wąską czeluść. W chwilę
pózniej zatrzymała się. Wyglądało na to, że wpadła do jakiegoś wąskiego okopu lub sztolni. I
chociaż nagły upadek porządnie ją wystraszył, pierwszym odczuciem była ulga: wiatr już jej nie
smagał, bo ściany okopu wznosiły się wysoko ponad nią. A w chwilę pózniej zobaczyła przerażone
twarze Scrubba i Błotosmętka, którzy patrzyli na nią znad krawędzi.
Czy jesteś ranna, Pole? zawołał Scrubb.
OBIE nogi złamane, wcale bym się nie zdziwił powiedział Błotosmętek.
Julia wstała i wyjaśniła, że jest cała i zdrowa, ale że nie wydostanie się bez ich pomocy.
Co to jest, w co wpadłaś? zapytał Scrubb.
To coś w rodzaju okopu albo może jakaś zapadnięta ulica, albo coś innego. Biegnie zupełnie
prosto.
Tak, i niech to licho porwie, biegnie prosto na północ! zawołał Scrubb. Może to jakiś ro-
dzaj drogi? Moglibyśmy nią iść osłonięci od wiatru. Czy dużo tam śniegu na dnie?
Prawie wcale. Chyba wiatr przenosi go nad krawędziami.
A co jest dalej?
Chwileczkę, zaraz pójdę i zobaczę odpowiedziała Julia. Nie uszła jednak daleko, gdy rów
skręcił nagle w prawo. Przekazała tę informację pozostałym.
A co jest za zakrętem? spytał Eustachy.
Tak się akurat złożyło, że Julia miała ten sam stosunek do wijących się korytarzy i ciemnych
przejść pod ziemią, a nawet prawie pod ziemią, co Eustachy do krawędzi stromych urwisk. Wcale
nie miała ochoty pójść dalej, za róg ciemnego okopu, zwłaszcza gdy usłyszała Błotosmętka
wrzeszczącego gdzieś w górze:
Bądz ostrożna, Pole! Takie korytarze mogą prowadzić do jaskini smoka. W krainie olbrzymów
mogą też żyć olbrzymie ziemne glisty lub wielkie robaki.
Wydaje mi się, że to nigdzie dalej nie prowadzi powiedziała Julia, wracając szybko z
powrotem.
Muszę to sam obejrzeć rzekł Eustachy. Chciałbym wiedzieć, co masz na myśli, mówiąc
nigdzie dalej". Usiadł na skraju rowu (każde z nich było już zbyt mokre, by przejmować się
tym, że będzie mokrzejsze) i zjechał na dno. Przecisnął się obok Julii, która choć nic nie mówił
była pewna, że Eustachy wie o jej oszustwie. Poszła więc za nim, starając się trzymać trochę w
tyle.
Okazało się jednak, że zwiad Eustachego nie przyniósł żadnego pożytecznego rezultatu. Za rogiem
korytarz skręcał w prawo, a po kilku krokach znalezli rozgałęzienie: jeden korytarz wiódł dalej
prosto, drugi ponownie skręcał w prawo.
To nic nie da rzekł Eustachy, patrząc w prawe odgałęzienie to prowadzi z powrotem, na
południe. Ruszył więc dalej prosto, ale po paru krokach znowu napotkali zakręt w prawo. Tym
razem jednak nie było wyboru, bo korytarz kończył się gładką ścianą.
Nic z tego mruknął Scrubb. Julia, nie tracąc czasu, odwróciła się i popędziła z powrotem.
Błotowij wyciągnął ich bez trudu swoimi długimi rękami.
Straszne było znalezć się znowu na szczycie wzgórza. Tam, w dole, na dnie głębokiego rowu, uszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]