[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jęknął w duchu i czym prędzej wrócił do swej botoksowej Lally.
- Co z tobą, Sin? - zapytała Lally, przerażona nagłą zmianą w jego twarzy.
- Nie wiem. Potrzebuję drinka, szybko!
- Drinka? Dobra. Gdzie jest ta dziewczyna, która je roznosiła? A, tutaj!
Lally podeszła do Annie i przerywając jej rozmowę z Dwightem powiedziała:
- Sinclair potrzebuje drinka.
- Wina czy czegoś mocniejszego? - zapytała Annie bez cienia zażenowania.
Dwight natomiast osłupiał. W sprawę wmieszał się sam Sinclair:
- Już dobrze, nic nie chcę - zapewniał.
- Ale przecież sam przed chwilą mówiłeś... - Lally była zdezorientowana.
- Już mi lepiej, dziękuję. I przepraszam - te ostatnie słowa powiedział, patrząc na
Annie.
W tym momencie w środek towarzystwa weszła pani Drummond, niosąc tacę z
ciastkami.
- Kto wygrywa? - spytała. - Zgaduję, że mój syn i Lally.
- Gra jeszcze nie jest zakończona... - przypomniał Sinclair, Annie natomiast rzuciła
się w stronę jego matki, czy raczej niesionej przez nią tacy:
- Proszę mi to dać! - powiedziała tonem niemal rozkazującym.
L R
T
- Ani myślę! Jesteś teraz częścią tej gry i tego towarzystwa, Annie. Komu ciastecz-
ko, komu? Naprawdę dobre ciasteczka...
Póznym wieczorem Annie wstępnie opłukiwała i wsadzała do zmywarki naczynia i
tacki, na których rozkładano kanapki, zakąski i ciastka, a także kieliszki, w których po-
dawano drinki. Cieszyła się, że party już się skończyło i przede wszystkim, że się w jego
trakcie nie rozsypała, a nawet zdołała zagrać w grę, o której nie miała wcześniej pojęcia i
pokonwersować trochę z młodym przystojnym mężczyzną, który nie był Sinclairem. Tę
próbę miała już za sobą, kolejne dni powinny być spokojniejsze, o ile oczywiście pani
Drummond nie zarządzi jakichś nowych działań towarzyskich.
Zamyślona, ledwie zauważyła wejście do kuchni Vicki.
- Powiedz mi, kochana, co was łączy? - spytała, jak zwykle bezceremonialnie, Vic-
ki.
- Co takiego? - spytała, przestraszona, czy przed chwilą przypadkiem sama nie
rozmawiała ze sobą na głos.
- Nie udawaj. Dzisiaj widać to było nie tylko po tobie, bo wiem, że ryczałaś, ale i
po nim. Prawie dostał zawału, jak olałaś go i zaczęłaś rozmawiać z tym blondaskiem.
- Co ty w ogóle...? - zszokowana Annie nie mogła znalezć odpowiednich słów.
Zatem Vicki tam była i wszystko dokładnie obserwowała? A Annie nawet nie za-
uważyła jej obecności.
- Coś między wami było? - dopytywała się Vicki.
- Nie, skąd.
- Przeleciał cię i beztrosko zostawił?
Annie upuściła talerz na dno zlewu. Nie rozbił się wprawdzie, ale gest ten nie
wzmocnił pozycji przetargowej Annie w rozmowie.
- No tak, wiedziałam - skwitowała to Vicki. - Oni wszyscy są tacy sami, nadęte
dupki.
Annie zebrała absolutne resztki sił, żeby się przeciwstawić temu atakowi.
- Vicki, nie wiem, do czego zmierzasz, ale... wydaje mi się, że to raczej ty do niego
coś czujesz i wszędzie naokoło węszysz zagrożenie. Powiedz mi szczerze: zasadzasz się
L R
T
na Sinclaira i dlatego robisz wszystko, żeby wyglądało na to, że to ostatnia myśl, jaka by
ci na myśl przyszła? Trafiłam?
Teraz Vicki zatkało; nie spodziewała się po Annie zdolności do kontrataku.
- Ja... - powiedziała po chwili. - Czy wyobrażasz sobie mnie obok niego na ślubnej
fotografii?
- Czemu nie? - odpowiedziała Annie, wyraznie spokojniejszym już tonem. - Wy-
glądalibyście razem całkiem niezle.
Vicki zamyśliła się. Zupełnie straciła impet, z którym wtargnęła do kuchni.
- Wiesz, Annie - powiedziała bardzo cichym głosem, sięgając ręką po selera leżą-
cego na jednej z niedojedzonych tac z dipami. - Wyglądać razem dobrze to jeszcze nie
wszystko. Dobrze wyglądał na przykład na zdjęciach z Dianą.
- I... co się z nimi stało?
- Sama wiesz lepiej. Zupełnie inny charakter. Widziałaś ją tutaj kiedyś?
- Raz. I raz na ich ślubie, wesele mieli gdzie indziej, tu było podobno za mało
miejsca na gości.
- Diana nie lubiła tego miejsca, tak jak nie lubiła wszystkich prawie miejsc i rze-
czy, które lubił Sinclair. Nie byłam zbyt blisko niego przez ostatnie lata, ale tyle przy-
najmniej mogłam wywnioskować. A mam, nieskromnie mówiąc, do tych spraw nosa.
Mówiąc prawdę, nie wiem, co w ogóle trzymało ich razem. Ale w sumie, to nie nasza
sprawa, nie moja w każdym razie - dodała Vicki, po czym bez słowa skierowała się w
stronę drzwi.
Annie odetchnęła głęboko, ale nie był to koniec jej udręk tego dnia. Oto stojąc już
w drzwiach, Vicki odwróciła się i rzuciła za siebie:
- Nadal myślę, że coś między wami było. Po czym odeszła na dobre.
Następnego ranka pani Drummond zarządziła kolejną turę przetrząsania strychu.
Sinclair wyjechał do jednej z sąsiednich posiadłości na mecz golfa z potencjalnym klien-
tem, została natomiast Vicki i niemal od początku denerwowała Annie.
- Ten zestaw noży myśliwskich jest na pewno coś wart - powiedziała Vicki, podno-
sząc ku światłu jeden z pokrytych śniedzią noży. - Mogłabym je wstawić na jakiś portal
aukcyjny - zaproponowała, zwracając się do pani Drummond.
L R
T
Annie przygryzła wargę. Jej podejrzenia zaczęły się sprawdzać. Vicki chce roz-
przedać antyki Drummondów i oczywiście zarobić na tym jako pośrednik. Annie zauwa-
żyła od początku, że Vicki robiła staranne notatki na temat każdego z przedmiotów, który
wydawał się choćby odrobinę cenny.
- To chyba dobry pomysł - odpowiedziała pani Drummond. - Nie można tego
wszystkiego trzymać tu w nieskończoność.
- Wiele z tych rzeczy wcześniej czy pózniej się porozpada - wtórowała jej Vicki. -
A tak, być może znajdą kogoś, kto zrobi z nich jeszcze przez jakiś czas użytek.
- Ale przecież to majątek rodowy Drummondów! - protestującym tonem powie-
działa Annie, po czym zdała sobie sprawę, że chyba posunęła się trochę za daleko.
- Rzeczywiście - przyznała pani Drummond, oglądając jakiś dziwaczny skórzany
przedmiot niewiadomego przeznaczenia i udając, że nie zauważyła żadnej niestosowno-
ści w uwadze Annie. - Ale może Drummondowie wyszliby na tym lepiej, gdyby wypro-
wadzili stąd trochę tego rupiecia i zrobili miejsce na nowe rzeczy?
Annie nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Pani Drummond miała oczywiście
wiele racji - po co na przykład trzymać na strychu celuloidowe kołnierzyki do koszul?
Denerwowało ją jednak podejście typu  rozprzedać wszystko na pniu", do czego parła
przecież w praktyce Vicki.
- Ale... - powiedziała po namyśle Annie. - Może dzieci Sinclaira będą chciały się w
tym kiedyś grzebać? On sam mówił mi, że jako chłopiec uwielbiał tu przebywać - doda-
ła, omijając starannie tę część opowiadania Sinclaira, w której wyjaśniał, że bywał tutaj
głównie, kiedy jego rodzice się kłócili.
Argument dzieci Sinclaira podziałał na panią Drummond jak magiczna różdżka.
- Masz absolutną rację, Annie - powiedziała. - Dzieci Sinclaira będą miały tu swoją
wyspę skarbów. Zostawiamy wszystko tak jak jest i wracamy - zarządziła.
Wszystkie trzy ruszyły ku schodom. Vicki nie mogła się powstrzymać przed posła-
niem Annie jadowicie nienawistnego spojrzenia.
L R
T
ROZDZIAA PITY
Annie zdecydowała, że musi porozmawiać o Vicki z Sinclairem. Nienawidziła do-
nosicielstwa, ale z drugiej strony nie mogła pozwolić, by ktoś obcy - a Vicki nie była w
końcu członkiem rodziny - pozbawiał Drummondów ich dziedzictwa, choćby tylko w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •