[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sadzić. Tu już wyłączeni zbyt się czując na widoku, jakby ich palcami ukazywano, podzięko-
wali orędownikowi swemu, weszli między czeladzie i pospieszyli do wozów i koni. Zebro u
wozu suknie z siebie świąteczne bogate ściągać kazał, zbroję wdział, konia wziął, a gdy Na-
łęcz toż uczynił, porozumiawszy się z sobą, z niewielkim pocztem w lasy ujechali.
Kiedy drudzy nas nie chcą, do swoich jedzmy! zawołał Zebro z gniewem wielkim.
Jechali tedy w lasy drogami znanymi, a co w podróży skarg bolesnych i wyrzekań było,
łatwo się domyśleć. Gdy pózno dostali się do miejsca, w którym Michno się ukrywał, oba już
byli rozgorączkowani.
Zaręba, wiedząc, jak go ścigano i pochwycić chciano, na uroczysku, zwanym Barcie, od
dawna się ukrywał. Zmieniał czasem kryjówkę tę, ale najczęściej w niej przebywał, bo mu się
bezpieczną zdawała. Trzeba było tak wytrwałego, jak on, człowieka i prostego obyczaju
tamtych czasów, aby tu móc wyżyć nie tylko wiosną i latem, ale często jesienią pózną i zimą.
Wśród gęstwiny na pagórku chatę Michna, zbliżywszy się dopiero, dostrzec było można.
Siedziała ona prawie całkiem zakopana w ziemi, dach ją okryty darniem osłaniał. Ten porósł
był trawą i krzakami bujnymi, tak iż garbem tylko cokolwiek nad ziemią wystawał, a nad nim
dymnik z płotka gliną obmazanego od kopcia sczerniały. Zamiast ogrodzenia, wkoło leżały
kłody wielkich drzew obalonych, jedne na drugich suchymi gałęzmi i korzeniami ogromnymi
posplatane z sobą. Wśród nich tarń, głogi i młode krzewiny różne bujno się puszczały. Szop-
ka dla koni z płotu podwójnego sklecona, a dla ciepła gnojem między nie narzuconym ohaco-
na113, nędznie wyglądała z pośrodka drzew gałęzi.
Do tego zapadłego kąta Zarębowie i Nałęczowie zjeżdżali się często w liczbie znacznej.
Tu się odbywały ich narady, a że miejsca w chałupie mało było, rozsiadali się na bliskiej łące,
która była spasiona i stratowana.
113
Ohacona (z ukr.) ogacona.
135
Miał tu Zaręba i studzienkę wykopaną a licho ocembrowaną, i loszek, i co do prostego ży-
cia było potrzeba. Wnijście do jego lepianki niewygodne było, bo we drzwiach do pół zginać
się musiał każdy, a pod sobą szukać kłódki, która za próg służyła. Ciemno było tu zawsze.
Przybywający huknęli naprzód trzy razy, naśladując puchacza, aby ich za obcych nie
wzięto. Natychmiast wylazł z chaty człek w krótkiej odzieży, w chodakach, z głową postrzy-
żoną i przeciw nim do wrót pospieszył. Był to sługa Zaręby, niemowa, ale bardzo roztropny i
przebiegły, a do swego pana przywiązany. Nie z urodzenia postradał mowę i słuch miał do-
bry. Chłopięciem jeszcze gdy był, człek jakiś okrutny przez zemstę język mu uciął, tak że
bełkotał niezrozumiale.
Zaraz też odsunęła się okienniczka w niskiej ścianie, przez którą światełko błysnęło i gło-
wa ludzka. Był to Michno sam, ciekaw, kto mu takiego dnia mógł przybyć w gościnę. Gdy się
opowiedzieli, rad bardzo naprzeciw pospieszył do progu.
Konie powiódł niemowa do stajni, a oni szli do chaty, w której świeciło i gdzie Michnó w
łosiowym kaftanie i spodniach czekał na nich.
Czyście się zabłąkali?! zawołał. Dziś nikogom się nie spodziewał, co najprędzej ju-
tro; wszyscy ciekawi pojechali onego nowego króla oglądać!
My też stamtąd wracamy rzekł krótko Zebro.
To mówiąc, przez otwarte drzwi do izby weszli, jak loch niskiej, ale bardzo przestronnej.
Zaręba zmuszony często tu przebywać, przystroił ją, jak umiał najlepiej, wojłokami powy-
ścielał, skórami wyłożył, zbrojami obwiesił i jakby na najczyściejszym dworze u ziemianina,
pięknie w niej było. Zwieciła broń, tarcze, miecze i noże porozwieszane. Nie brakło nawet
gęśli na jednej ścianie, bo na niej Zaręba czasem grywał. U ściany jednej gorzało prawie nig-
dy nie wygasające ognisko, przy której dziewczę z kosami długimi teraz coś prażyło dla pana,
ale obcych posłyszawszy, natychmiast się skryło.
Zebro i Niechluj, którzy tu nie bywali, choć o Barciach wiedzieli, rozpatrywali się cieka-
wie i dziwili. Postrzegłszy to, Michno zawołał:
Co się to wam osobliwym wydaje, że ów dworzanin stary, który u króla już powinien był
się podczaszostwa albo podkomorstwa dosłużyć, pod ziemią się kryć musi jak borsuk w ja-
mie? Taka dola wiernych sług, co prawdę panom mówią.
Niechluj głową ruszył dwuznacznie.
Nie mówcie mi, żem ja na to zasłużył dodał z gorączką, która w nim nigdy nie wystygała,
Michno. Pokutuję za to, żem za biedną męczennicą ujmował i złego nie mógł ścierpieć.
Ale... ale... odezwał się Zebro na przyzbie, która wkoło ściany obiegała, przysiadłszy.
Mówią ludzie, żeście wy tę panią nadto miłowali, a ona was.
Zaręba skoczył.
Agą jak psy ci, co to szczekają! krzyknął. Szanowałem ją jako panią, litowałem się
nad nieszczęśliwą. Agą, bo to była święta niewiasta!
Nie wznowiono o tym więcej rozmowy, uspokoił się Zaręba.
Hę? zapytał spocząwszy. Z Gniezna powracacie? Cóż? Dali mu koronę włożyć? Nie
stało się nic?
A cóż się stać mogło? spytał Niechluj.
Zaręba się śmiał.
Mogło się co przytrafić rzekł szydersko. No... raz, drugi i trzeci się nie powiodło, a
kiedyś udać się musi! Niech się cieszą, niedługo tego będzie!
Wtem Zebro, spluwając, wtrącił:
Zbieracie wy się na niego, odgrażacie lat siła; mnie się widzi, że z tego nic nie będzie.
Gospodarz odwrócił się od ognia, do którego przykładał łuczywa.
A ja wam się klnę, że będzie! zawołał uroczyście. Nam samym dokonać niełatwo
136
było. Zdrajców się znalazło wielu, donosili mu, miał się na ostrożności. Po drogach przodem
wysyłali, lasy trzęśli, bez straży dobrej na krok nie ruszał. Teraz, niechaj się ubezpieczy,
znajdziemy go.
Niechluj zamruczał, że trzeba było w pomoc wziąć którego ze Zlązaków lub pomorskich.
Zaręba się uśmiechnął.
Znajdziemy lepszych niż Pomorcy i Zlązak! rzekł. Posiedzcie do jutra, przekonacie
się. Na jutrzejszy dzień zwołało się tu siła ludzi, zobaczycie.
Zamilkł nagle, nie chcąc więcej powiedzieć, na niemowę krzyknął i zabrał się gości
przyjmować. W lichej lepiance znalazło się więcej, niż się spodziewać mogli. Udziec sarni,
miód dobry, chleb czarny, ale świeży, kaszy podostatkiem, plastr miodu i ser na zakąskę.
Niemowa z dziewczyną razno im posługiwali. Po wieczerzy wprędce pokładli się wszyscy na
słomie i skórach, a ogień tlał i świecił im przez noc całą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]