[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podłodze. - Nie miałem zamiaru cię uderzyć. Jednak radzę ci, powstrzymaj się od komentarzy
na temat pani Babbacombe.
Alfred nie przyjął ręki przyjaciela ani nie wstał z podłogi.
- O? - powiedział tylko zaintrygowany.
- To było odruchowe - tłumaczył się Harry. - Nie uderzę cię już więcej.
Alfred usiadł i potarł sobie obolały policzek.
- Wiem, że nie miałeś zamiaru mnie uderzyć, jednak nie wstanę, dopóki nie
wytłumaczysz mi, o co chodzi, gdyż w przeciwnym razie mógłbym niechcący powiedzieć
znowu coś, co uruchomi twoje odruchy.
Harry skrzywił się i, podpierając się pod boki, powiedział, patrząc z góry na Alfreda:
- Wydaje mi się, że ktoś nas wykorzystuje. Mówiąc nas", mam na myśli te
zgromadzenia w Asterley Place.
W oczach Alfreda pojawił się błysk zainteresowania.
- W jaki sposób? - zapytał.
Harry zacisnął usta, a potem odpowiedział:
- Lucinda Babbacombe nie powinna była nigdy zostać tutaj zaproszona. Jest kobietą
absolutnie cnotliwą - możesz wierzyć mojemu słowu. Alfred uniósł brwi.
- Rozumiem - powiedział, po czym zmarszczył brwi i dodał: - Nie, właściwie to nie
rozumiem.
- Chcę wiedzieć, kto zasugerował, żebyś ją zaprosił?
Alfred, siedząc wciąż na podłodze, objął kolana ramionami.
- Wiesz - zaczął - nie lubię, kiedy się mnie wykorzystuje, więc ci powiem. To był typ
nazwiskiem Joliffe. Natknąłem się na niego w paru miejscach. No wiesz, on pokazuje się w
towarzystwie. Ma na imię Ernest czy Earle. Wpadłem na niego w środę, a on powiedział mi,
że pani Babbacombe pragnie rozrywki.
Harry zastanawiał się ze zmarszczonymi brwiami.
- Joliffe? - Pokręcił głową. - Nie mogę powiedzieć, że miałem przyjemność.
Alfred prychnął.
- Nie nazwałbym tego przyjemnością. To dość podejrzane indywiduum.
- Uwierzyłeś podejrzanemu indywiduum, gdy chodziło o reputację damy?
- Oczywiście, że nie. - Alfred pospiesznie usunął się z zasięgu ręki Harry'ego. -
Sprawdziłem to. Zawsze sprawdzam takie rzeczy.
- I kto to potwierdził? Em?
- Em? Twoja ciotka Em? - Alfred zamrugał zdumiony. -A co ona ma z tym
wspólnego? To stara wiedzma. Zawsze szczypała mnie w policzki.
Harry prychnął.
- Zrobi ci coś o wiele gorszego, jeżeli się dowie, na jakie rozrywki zaprosiłeś jej
protegowaną.
- Jej protegowaną?
Alfred był przerażony.
- Najwyrazniej nie postarałeś się sprawdzić dokładnie. Pytam cię jeszcze raz: kto to
potwierdził?
- Wiesz, było mało czasu - wił się Alfred. - Mąż lady Callan wrócił wcześniej z
Wiednia i mieliśmy wolne miejsce.
- Kto to był? - nie ustępował Harry.
- Kuzyn tej damy, Mortimer Babbacombe.
Harry zmarszczył brwi. Przypominał sobie mgliście to nazwisko.
- Nieszkodliwy jegomość, trochę słaby charakter, ale nie mam nic przeciwko niemu...
poza tym, że przyjazni się z Joliffe'em.
Harry stanął twarzą w twarz z Alfredem.
- Zaraz, niech no się w tym dobrze zorientuję: Joliffe zasugerował, że pani
Babbacombe pragnie zaproszenia do Asterley Place, a Mortimer Babbacombe potwierdził, że
lubi ona pikantne rozrywki?
- No... nie powiedział tego dosłownie, ale wiesz, jak to bywa - ja to zasugerowałem i
dałem mu mnóstwo czasu na to, by zaprzeczył. Czego on nie zrobił. Więc wszystko
wydawało mi się jasne.
Harry skrzywił się, a potem pokiwał głową.
- Aha - powiedział, patrząc na Alfreda z góry - ona wyjeżdża.
- Kiedy?
Alfred wstał.
- Natychmiast. Tak szybko jak to tylko możliwe. A poza tym: nigdy tutaj nie była.
- Oczywiście. %7ładna z dam tutaj nie była.
Harry kiwnął głową, wdzięczny losowi za własną przebiegłość. Gdyż to jego płodny
umysł wymyślił te zabawy, podczas których zamężne damy oraz wdowy z towarzystwa
mogły oddawać się rozpustnym igraszkom, nie ryzykując reputacji. Obowiązywała bowiem
absolutna dyskrecja. Wszystkie uczestniczące w spotkaniach damy miały do ukrycia ten sam
sekret, a co do dżentelmenów, to ich milczenie gwarantował honor oraz chęć bycia
zaproszonym ponownie.
Więc ta przeklęta kobieta - wbrew wszystkiemu, była i tym razem bezpieczna.
Doszedłszy do takiego wniosku, Harry udał się z Alfredem na śniadanie.
Godzinę pózniej na dół zeszła Lucinda. Jakiś czas temu do jej drzwi zapukał
Melthorpe, który przyniósł tacę ze śniadaniem i oznajmił, że jego lordowska mość jest do jej
dyspozycji; czeka, by się z nią pożegnać, gdy tylko będzie gotowa do odjazdu. Przed kilkoma
minutami, kiedy Agata otworzyła drzwi, zastała przed nimi lokaja gotowego znieść bagaż do
powozu.
Lucinda nie mogła dociec, skąd wiedzieli, że wyjeżdża. Gdy znalazła się na najniższej
kondygnacji schodów, z jadalni wyszedł lord Asterley. Za nim podążał Harry, na którego
widok Lucinda omal nie zaklęła. Spuściła oczy, naciągając rękawiczki, a gdy podniosła
głowę, jej twarz miała wyraz zdecydowany.
- Dzień dobry, milordzie. Obawiam się, że muszę natychmiast wyjechać.
- Tak, oczywiście... rozumiem.
Alfred czekał na nią na dole z czarującym uśmiechem.
- Miło mi, że pan rozumie. Bardzo dobrze się tu bawiłam, lecz jestem pewna, że
będzie najlepiej, gdy wyjadę.
Starała się nie patrzeć na Harry'ego, który stał za Alfredem. Lord Asterley podał jej
ramię.
- Jesteśmy naturalnie niepocieszeni, że pani musi wyjechać, ale sprawiłem, że powóz
już czeka.
- To bardzo miło z pana strony - odrzekła Lucinda, przyjmując jego ramię i czując się
nieco oszołomiona.
Spojrzała spod rzęs na Harry'ego, lecz z jego uprzejmego wyrazu twarzy nie
wyczytała niczego.
- Przyjemny dzień na przejażdżkę. Mam nadzieję, że dojedzie pani na miejsce bez
kłopotu.
Lucinda pozwoliła jego lordowskiej mości sprowadzić się na dół po stopniach.
Powóz już czekał - z Joshuą na kozle.
Wymieniwszy ostatnie uprzejmości, Lucinda wsiadła do powozu i zorientowała się, że
Agata siedzi na kozle obok Joshui, a Harry, skinąwszy głową milordowi, wsiada do środka.
Lucinda poparzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a on szepnął:
- Uśmiechnij się, żeby Alfred wiedział, że wszystko jest w porządku.
Lucinda zrobiła, co jej kazał, przywołując na usta uśmiech najzupełniej bezmyślny.
Lord Asterley, stojąc na stopniach, machał im ręką, dopóki powóz nie zniknął mu z oczu.
Gdy to się stało, Lucinda napadła na Harry'ego.
- Co to ma znaczyć? Czy to kolejna przymusowa repatriacja?
- Tak. Przecież mi nie powiesz, że Asterley Place to miejsce dla ciebie?
Lucinda zarumieniła się i zmieniła taktykę.
- Dokąd jedziemy?
Z bijącym sercem patrzyła, jak Harry rozsiadł się wygodniej, oparł głowę i wyciągnął
przed siebie długie nogi, krzyżując kostki.
- Do Lester Hall - powiedział.
- Do Lester Hall?
A więc wiózł ją do rodzinnej siedziby, a nie do swojego własnego majątku.
Harry potwierdził skinieniem głowy.
- Dlaczego tam? - spytała Lucinda.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]