[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zachowuję się jak dziecko, myślała Klara, do tego rozpieszczone.
Odebrano mi cukierek i zaraz wszystko  be". Ross sobie poszedł i
cały świat zbrzydł.
Sytuację pogarszały jeszcze uwagi Wandy. Stale wspominała o
Rossie podkreślając, że teraz wszystko zależy od Klary.
- Masz przecież świetny pretekst. Twój rower stale jest u niego.
Możesz iść i zapytać, czy już zreperowany.
Zupełnie jakby miała w tym jakiś interes, myślała Klara. Może
chce mnie wykorzystać w jakimś, sobie tylko wiadomym, celu?
- Nie zrobię tego - powiedziała - ale jeśli się obawiasz, że będę ci
przeszkadzać, kiedy twój znajomy wróci z Paryża, możesz być
spokojna. Dam sobie radę sama. Nawet bez roweru. Noga już prawie
wcale mnie nie boli, za dzień, dwa będę mogła prowadzić.
- Twoja sprawa - odburknęła Wanda - co nie zmienia faktu, że
jesteś głupia. Po całych wakacjach zostanie ci kilka zdjęć i do tego na
71
RS
żadnym nie będzie jego.
- Mylisz się! - wykrzyknęła z triumfem Klara. - Mam jego zdjęcie.
Właśnie chciałam cię prosić, żebyś mi wywołała drugi film, kiedy
będziesz w Cadenet.
Wanda zmieniła się w mgnieniu oka.
- Oczywiście, że go wezmę. Bardzo cię przepraszam za to, co
mówiłam. Chodzi mi tylko o ciebie, chciałabym, żebyś miała udane
wakacje.
- Wakacje mogą być udane, nawet bez mężczyzny, przynajmniej
moje wakacje - powiedziała Klara i żeby złagodzić aluzję, dodała: -
Co nie znaczy, że w przeciwnym razie muszą być nieudane.
Mimo tych deklaracji Klara czuła się trochę nieswojo, kiedy
Wanda wyruszyła na spotkanie ze swoim  nieznajomym".
Pomacała obolałą kostkę. Chyba da radę spędzić kilka godzin za
kierownicą. Jeśli jednak przesadzi i do reszty załatwi sobie nogę,
Wanda będzie musiała prowadzić sama w powrotnej drodze, co nie
jest najlepszym pomysłem na zakończenie całej wyprawy.
Zastanawiała się właśnie, co robić, kiedy nagle usłyszała znajomy
dzwięk. Odgłos hamującego citroena. Starego citroena należącego do
Rossa.
Rzuciła się do drzwi i - przystanęła wpół drogi. Wróciła na
posłanie i złapała pierwszą lepszą książkę. Jeśli to naprawdę Ross,
trzeba udać, że nic ją to nie obchodzi. Chłodne, uprzejme zdziwienie.
Jakby nigdy nic. Właśnie tak powinna go przyjąć. Nie usłyszy
przecież bicia jej serca, a przy odrobinie szczęścia nie dostrzeże też
drżenia rąk.
Rozległo się pukanie we framugę otwartych drzwi. Siląc się na
spokój, powiedziała obojętnym tonem:
- Proszę.
Nie musiała na niego patrzeć. Wiedziała, że to on. Poczuła zapach
dobrej wody kolońskiej.
- Nie wyjechałaś? - spytał lekko schrypniętym głosem.
Klara uniosła oczy znad książki. Nie musiała udawać zdziwienia.
- Nie, dlaczego miałabym wyjeżdżać? - I lekko zaniepokojona,
72
RS
dorzuciła: - Przyjechałeś prosić, żebyśmy opuściły ten teren?
- Nie - odparł krótko. Patrzył na nią tak, jak się patrzy na kogoś
bardzo dawno nie widzianego. Klara mocniej ścisnęła trzymaną w
ręku książkę. Słyszała bicie swego serca i niemal czuła napięcie
panujące w niewielkiej przyczepie.
- Ross - powiedziała z trudem - czy coś się stało? Wyglądasz...
wyglądasz jakoś dziwnie - dokończyła bezradnie, nie znajdując
odpowiedniego określenia.
Ross bez słowa usiadł naprzeciwko niej.
Ubrany był w zwykły, codzienny strój. Dżinsy, błękitna koszula.
Szare oczy wyglądały mniej chłodno niż zwykle. Pod rozpiętą
koszulą zauważyła opaloną pierś i gęste, ciemne włosy. Jak dobrze
byłoby tak się w niego wtulić, przemknęło jej przez głowę. - Nic się
nie stało - odezwał się wreszcie. - Myślałem, że wyjechałaś, bo od
dwóch dni nie widziałem waszego samochodu.
Drgnęła. Gzy dobrze zrozumiała? To on tutaj był? Szukał jej?
Mogła z nim spędzić dwa dni, a tak straciła je bezpowrotnie!
- Chyba nie prowadziłaś sama z tą nogą? - W jego głosie
brzmiało zniecierpliwienie. Takim głosem przemawia się do dziecka,
które się podejrzewa o bezmyślność i beztroskę.
- Nie, oczywiście, że nie. Cały czas prowadziła Wanda.
Pomyślałam, że mogłabym dzisiaj spróbować. Właśnie...
- Gdzie ona jest? - przerwał jej Ross.
- Umówiła się ze swoim znajomym. Właśnie wrócił z Paryża. Nie
było go kilka dni...
- Dlatego łaskawie mogła pobyć z tobą - dokończył złośliwie. -
To trochę samolubna osóbka, ta twoja kuzynka.
Klara nie próbowała zaprzeczać; Wanda była samolubna.
- A co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował spędzenie
dzisiejszego dnia w moim towarzystwie?
Propozycja padła tak nieoczekiwanie, że nie potrafiła zachować
się naturalnie. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Dopiero co
myślała o tych dwóch straconych dniach, których z nim nie spędziła.
- Naprawdę... nie musisz... chyba nie sądzisz, że ja... - wyjąkała,
73
RS
ale Ross przerwał jej po raz trzeci.
- Myślałem, że masz ochotę zobaczyć  Ducha Prowansji".
- Och, tak! Bardzo!
- Właśnie go przygotowujemy do kolejnego lotu. Moglibyśmy
tam jechać. Oczywiście, jeśli masz wolną chwilę...
Nietrudno było zgadnąć, że nie ma nic do roboty.
- Postaram się coś znalezć. - Teraz w jej głosie brzmiała ironia.
- Doskonale, zatem w drogę.
Wstał i już miał się skierować ku drzwiom, kiedy nagle spojrzał na
nią i uśmiechnął się tym swoim uśmiechem.
- Zawsze tak czytasz książki, trzymając je do góry nogami?
Klara spojrzała na trzymany w ręku tomik. Podczas całej
rozmowy musiał zdawać sobie sprawę, że ona gra komedię.
Rzuciła książkę.
Kiedy wychodzili, zatrzymała się na stopniach przyczepy.
- Mam się jakoś specjalnie ubrać?
- Nie. Nie sądzę, żebyśmy dziś latali.
Z wdzięcznością zwróciła uwagę na użytą przez niego pierwszą
osobę liczby mnogiej. Poczuła się dzięki temu częścią jego życia. W
tej sytuacji było zupełnie oczywiste, że robią coś razem.
Trochę się jednak przestraszyła. Kiedy Ross pierwszy raz
wspomniał o oryginalnych sportach, jakie uprawia, ogarnęła ją lekka
zazdrość. Co innego jednak mieć na coś ochotę, a co innego okazję
zrealizowania tego, co się kiedyś niebacznie uznało za marzenie.
Latanie balonem może przecież być niebezpieczne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •