[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w rezerwacie, zaczęły się oszustwa i morderstwa dokonywane przez białych osadników.
- To genialnie tragiczna historia.
- A jednocześnie świetny materiał na wzruszający balet.
- O, tak. - Panna Coolidge nie brała poważnie opowieści Charleya. Czekała na jego pierwszy konkretny ruch.
- Sądzi pani, że prawdziwą tragedię można wyrazić tańcem?
- Moim zdaniem wszystko można wyrazić tańcem, Charley- odpowiedziała, na krótką, elektryzującą chwilę
zaciskając palce na jego dłoni. Charley odebrał ten ładunek tak, jakby ukryty gdzieś zakapturzony kat
przesunął dźwignię, zamykając obwód połączony z jego krzesłem. Zesztywniał na moment z wygiętymi
plecami.
Bez słowa wpatrywali się w menu. Kiedy Charley zamówił, odezwała się panna Coolidge.
- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że kiedyś już się spotkaliśmy.
- Doprawdy?
Panna Coolidge uśmiechnęła się.
- Domyślam się, że słyszałeś już o mnie i Edwardzie.
- Ludzie często rozmawiają o pięknych balerinach.
- Od dawna znasz Eda?
- Tak, raczej tak. Łączą nas interesy - odparł Charley. -Od paru lat doradzam mu w sprawach fuzji i przejęć.
- Sądzisz, że dostanie nominację?
- O, tak.
- I wygra w wyborach?
- Jestem demokratą, moja droga.
- A ja myślę, że wygra. A wtedy, naturalnie, stracę go.
-
To wcale nie takie pewne. Wielu naszych prezydentów utrzymywało znajomości z bliskimi
przyjaciółkami. Na przy-
kład Thomas Jefferson. Podobno JFK także utrzymywał takie kontakty.
- Edward nie ma aż tyle fantazji.
- Jeśli mam być szczery, wiele okoliczności przemawia przeciwko jego sukcesowi w wyborach. Jest
wdowcem, a Amerykanie lubią, kiedy krajem steruje człowiek żonaty. Poza tym jest bankierem związanym z
establishmentem ze Wschodniego Wybrzeża. Na domiar złego nie ma charyzmatycznej osobowości, której
potrzebuje przywódca narodu, nieprawdaż?
- Raczej nie ma. Za to jest uroczy.
- I z pewnością zamożny.
- Mój Boże, to prawda.
Kelner przyniósł talerze i napełnił kieliszki winem.
- Czy chciałabyś, żebym sprawdził, co mogę dla ciebie zrobić w sprawie tego nowego baletu? Mam na
myśli Szlak Łez.
Claire wpatrywała się w jego twarz wielkimi, zielonymi winogronami, które ręka Stwórcy umieściła idealnie
symetrycznie po obu stronach jej absolutnie doskonałego nosa. Charley poruszył się niespokojnie. Z trudem
panował nad ogarniającym go szaleństwem. Wiedział, że musi skończyć z tymi przygodami. Miał
pięćdziesiąt pięć lat.
- Sądzisz -jęknął, z trudem poruszając zdrętwiałym nagle językiem - że moglibyśmy darować sobie lunch i
pójść do ciebie?
- To raczej niemożliwe- odpowiedziała panna Coolidge. - Edward zjednał sobie bodaj wszystkich ludzi
pracujących w budynku, w którym mieszkam, a ja za nic w świecie nie chciałabym złamać mu serca. W
każdym razie nie teraz, na trzy dni przed Superwtorkiem.
- W następny poniedziałek muszę być w Bostonie. Jeśli chcesz, wyślę po ciebie samolot.
- W poniedziałek będę tańczyć tu, w Nowym Jorku.
- A może miałabyś ochotę napić się ze mną szampana w jakimś hotelowym apartamencie?
- Hotele kojarzą mi się z pośpiechem, nietrwałością, Charfey. Ale...
- Ale co?
- Zaczekajmy do Superwtorku. Jeżeli Edward dostanie nominację, będzie bardzo potrzebował mojej pomocy,
żeby przygotować się do wyborów.
W Superwtorek Eduardo wypadł wręcz doskonale. W dwunastu stanach podzielił się głosami delegatów po
równo z Gordonem Manningiem, w siedmiu przegrał, a w sześciu zwyciężył. W oczach większości
głosujących był kandydatem równie silnym jak Manning. Konkurent przysłał mu swoich ludzi z propozycją
objęcia stanowiska wiceprezydenta, jeżeli wycofa się i zaleci swojemu elektoratowi głosowanie na
Manninga. W odpowiedzi Eduardo wysłał swoją delegację, oferując Manningowi stanowisko szefa
protokołu we własnej administracji - równie niewiele znaczące jak funkcja wiceprezydenta - w zamian za
wycofanie się z wyborów.
Rozdział 34
Mary Price Barton, do niedawna ceniona na nowojorskim rynku dekoratorka wnętrz, znana jako bratanica
wielkiego Edwarda S. Price'a, od ponad dwudziestu lat była znaną postacią w wyższych sferach metropolii -
czyli od chwili, gdy w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym roku została wygnana przez ojca z
Brooklynu i za namową dziadka zmieniła nazwisko z Maerose Prizzi na Mary Price. Już na początku swej
banicji na Manhattanie zaczęła korzystać z kontaktów wuja, przywódcy Starej Gwardii, szukając klientów
dla swej firmy dekoratorskiej wśród najbardziej szanowanych mieszkańców miasta. Była kobietą kulturalną,
piękną, młodą i bogatą (prócz dochodów z własnej pracy dysponowała też kieszonkowym przyznanym jej
przez dziadka w wysokości pięciu procent od dochodów z restauracji i burdeli w całym mieście), a także
dobrze wykształconą i obdarzoną niezwykłym talentem czynienia stroju niemal tak ważnym jak wielkie
dzieło literatury. Znała francuski i włoski. Słynęła jako smakosz wielu kuchni świata i znawca opery. Kiedy
pod koniec lat siedemdziesiątych stała się prawą ręką Edwarda S. Price'a, jako jego osobista asystentka do
spraw najbardziej zawiłych operacji finansowych (a także nie mniej rozbudowanej działalności filantropijnej
wynikającej z jego szczerego podziwu dla sztuki, którą wspierał sporą częścią swego nieprzyzwoitego wręcz
majątku), jej pozycja w towarzystwie umocniła się co najmniej czterokrotnie. Mary Barton stała się jedną z
czterech najczęściej opisywanych kobiet magazynu „W", tej niezawodnej kroniki życia wyższych sfer i
kreatorów północnoamerykańskiej mody. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •