[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale z kolei ta przedostatnia ma dwudziestopięciolet
nią praktykę. To nie jest coś, co można zlekceważyć - za
wahała się Annie.
- A dla mnie akurat to nie jest argument. Obawiam siÄ™,
że podchodzi do swoich obowiązków nazbyt rutynowo.
Gdy powiedziałem jej, że położyliśmy się spać razem
z dziećmi, była przerażona. A jednak to był nie najgorszy
pomysł!
- To prawda, ale po pierwsze mogliśmy niechcący zro
bić im krzywdę, a po drugie to niehigienicznie - zauważyła
Annie. - Brr! - wstrząsnęła się - wolę o tym nie myśleć!
- No dobrze, a Inge?
-- Hm. Inge, powiadasz... - uśmiechnęła się Annie. -
Blond piękność, dwadzieścia sześć lat. Figura jak u model
ki. Wcale się nie dziwię, że ci się spodobała. Ja czuję się
przy niej jak kopciuszek.
- Daj spokój. - Cal zrobił obrażoną minę. - Ja się przy
niej wcale nie upieram.
- Cissy Halpern? Pani w średnim wieku, dobre manie
ry, doskonałe referencje. Czegóż chcieć więcej. Ktoś w sam
raz do naszych... to znaczy, do dzieci Charley. Chociaż jest
egzaltowana... Obawiam się, że okaże się także wścibska.
- A ta pierwsza?
- Niby w porządku... Zaniepokoiło mnie jedynie jej
przekonanie, że tak małym dzieciom można już podawać
gotowe odżywki warzywne i owocowe. Nie wiem, czy to
przypadkiem nie jest błąd w sztuce. Podręcznik doradza
132 " TYLKO NIE BLIyNITA!
wprowadzenie tego typu odżywek pózniej. Obawiam się
poza tym, że będzie je przekarmiała po to, by spały. Odnio
słam wrażenie, że jest to osoba, która nie lubi się przepra
cowywać, ale może jestem dla niej niesprawiedliwa.
- Grymasisz i grymasisz. Wiesz, Annie, co o tym wszy
stkim sÄ…dzÄ™?
- No, ciekawe. Co takiego?
- W gruncie rzeczy nie chcesz nikomu powierzyć opie
ki nad dziećmi. Wolisz, żebyśmy sami się nimi zajmowali.
- Nie, to nie tak. Wcale się przy tym nie upierałam... na
początku. Nie możemy jednak oddać ich w ręce byle kogo!
Spójrz tylko, jakie są słodkie. Jak pomyślę, że będzie je
dotykał ktoś obcy, to jakoś robi mi się nieswojo.
Popatrzyli oboje w kierunku łóżka, na którym leżały
blizniaki.
- Może i masz rację - przyznał Cal. - Zresztą Charley
powinna się lada chwila zjawić. Jutro, najdalej pojutrze. Do
tego czasu powinniśmy dać sobie radę.
- Zdaje się, że jesteśmy trochę zakochani - uśmiechnę
ła się Annie. - W tych dzieciach... - dodała szybko, widząc
minÄ™ Cala.
- Bez wątpienia, jesteśmy zakochani - odparł. Choć
powiedział to z nieprzeniknioną twarzą, Annie wydało
się, że w spojrzeniu, jakim ją obrzucił, dostrzegła błysk
humoru.
- Zatem nie przyjmujmy nikogo. Będę spokojniejszy
- dodał w zamyśleniu. - Swoją drogą, to ciekawe doświad
czenie życiowe... Jak w takich warunkach zrealizujemy
nasze plany?
- Jakoś to będzie. Poproszę, żeby sekretarka przyjecha
ła tu i przekazała mi wszystkie informacje. Mogę załatwiać
TYLKO NIE BLIyNITA! " 133
pilne sprawy przez telefon pod warunkiem, że pomożesz
mi zaopiekować się dziećmi.
- Możesz na mnie liczyć, ale powinienem wpaść do
siebie do domu, przebrać się i sprawdzić, czy Charley przy
padkiem nie dzwoniła. Jeśli nie, spróbuję zatelefonować
jeszcze raz do niej. Chciałbym też pojechać na chwilę do
szpitala, zobaczyć, jak się miewa biedna panna Greta.
Wszystko to razem nie powinno zająć mi zbyt wiele czasu,
Możesz zostać sama z dziećmi przez dwie godziny?
- Nie dłużej, proszę cię. Z tobą czuję się dużo pewniej.
Kup coÅ› na obiad po drodze.
- Tak jest, szefowo.
- Aha, i wez ze sobą notatki do najbliższego przemó
wienia. Zostały, zdaje się, u ciebie w domu?
- Tak jest. - Cal nachylił się i pocałował ją w policzek.
- A potem, po południu, może uda nam się trochę zdrze
mnąć? Już bez dzieci,.. - Zanurzył usta w jej włosach.
- Idz już! - Annie parsknęła śmiechem.
- Wychodzisz, synu? - J.C. Markam stał w drzwiach
salonu. W palcach trzymał zapalone cygaro.
Cal zatrzymał się u podnóża schodów i odwrócił w stro
nę dobiegającego go głosu.
- Czyżby mama pozwoliła ci palić w domu?
- Nie. Korzystam z tego, że jej nie ma. Twoja matka
i Dee udały się na jedną z tych imprez charytatywnych
połączonych z aukcją na cele dobroczynne. - Markam se
nior zaprosił gestem syna do salonu.
- Minęliśmy się wczoraj rano na podjezdzie. Gdzie się
przez ten cały czas podziewałeś?
- Byłem zajęty - odparł wymijająco Cal.
134 " TYLKO NIE BLIyNITA!
- Zajęty... powiadasz. - J.C. westchnął. - Mam nadzie
ję, że utrzymasz się w tak dobrej formie, jaką zaprezen
towałeś w klubie podczas spotkania z biznesmenami. Ode
[ Pobierz całość w formacie PDF ]