[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowieka, choć na pozór gburowatego. Nie mogła mieć pretensji, że wykonywał to, co do niego
należało. Ale też postara się ze wszystkich sił, żeby nie złapał jej ponownie.
Z drugiej strony wolała, żeby Pepperdyne ją aresztował, niż żeby Gibb i Matt ją znalezli. A
znajdą na pewno. Przeżyje tylko wtedy, jeśli uda się jej trzymać od nich z daleka, dopóki ich nie
złapią i nie osadzą z powrotem w więzieniu. Musi odejść z Kevinem jeszcze dzisiejszej nocy.
Ale co z Johnem?
Wciąż chodził o kuli, choć właściwie był całkiem zdrowy.
Mogła go z czystym sumieniem zostawić. Problem polegał na tym, że tego nie chciała.
Kochała go. Czyż jednak nie był to dodatkowy powód, by go opuścić? Dopóki z nią
przebywał, jemu także groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie pozwoliłby Burnwoodom
położyć łapy na niej ani na Kevinie, zwłaszcza teraz, gdy przywiązywał się do nich z każdym
dniem mocniej. Nie może dopuścić, by zginął w ich obronie. Nie mieli przed sobą wspólnej
przyszłości, ale skoro ma spędzić resztę życia bez niego, chciałaby przynajmniej mieć
świadomość, że nie umarł.
Co powinna zrobić? Oddać się w ręce policji?
Natychmiast odrzuciła tę myśl. Ricki Sue powiedziała, że agenci FBI odwiedzili biuro i
grzebali w jej przeszłości. Jeśli coś znalezli, jej wiarygodność legła w gruzach. Zostanie uznana
za świadka, na którym nie można polegać, jaki więc będą mieli z niej pożytek? Na dodatek
mogą ją oskarżyć o porwanie Johna i wsadzić do więzienia. Albo zostawią ją bez żadnej ochrony
na łaskę Mata, Gibba i ich popleczników.
Jedyne wyjście to znowu zniknąć. Wyrzucała sobie, że zostawiła Kevina z Johnem. Gdyby
miała dziecko przy sobie, po prostu pojechałaby dalej.
Serce jej się rozdzierało na strzępy na myśl, że miałaby go tak zostawić, nawet bez spojrzenia
na pożegnanie, ale jeszcze ciężej jej będzie odejść, gdy zobaczy Johna znowu.
Jednak musi.
- Kto spieprzył sprawę?
Agenci milczeli pod bezlitosnym wzrokiem swego zwierzchnika. Ledwie śmieli oddychać.
- No?! - Od wrzasku Pepperdyne'a zadrżały szyby w oknach posterunku policji w Sheridan,
gdzie założył swoją kwaterę główną po wyjezdzie z Prosper.
- Mieliśmy oko na dom od czasu, gdy zniknęła, ale nic się nie wydarzyło - odważył się
wreszcie przemówić jeden z dwóch wywiadowców, którzy brali udział w wydarzeniach tej nocy.
- Więc?
- Więc dlatego ... hm ... spieprzyliśmy - dokończył niezręcznie.
- Poza tym - wtrącił drugi bojazliwie - nie celowaliśmy zbyt dokładnie w obawie, że to pani
Burnwood. Albo szeryf McGrath.
- Właśnie - zawtórował mu pierwszy, ciesząc się z tego mizernego pretekstu. - A gdyby to
byli naprawdę oni i w dodatku z dzieckiem?
- Ta, na pewno to byli właśnie oni. Albo Czerwony Kapturek z Wilkiem.
Tego nie wiemy, prawda? Zdaje się, że nie zidentyfikowaliście napastników. Nie macie nawet
marki ich samochodu.
- To nie była pani Burnwood - oświadczył kategorycznie jeden z wywiadowców. -
Zdecydowanie dwaj mężczyzni.
- Dwaj mężczyzni. To znacznie zawęża pole poszukiwań.
Możliwe, że Batman i Robin. - Pepperdyne odetchnął głęboko, wypuszczając wraz z
powietrzem strumień nieprzyzwoitych wyrazów. - Spędzicie teraz obaj godzinę na strzelnicy,
położonej w najgorętszym i najbardziej wystawionym na działanie słońca miejscu tego hrabstwa.
Postrzelacie sobie, aż się wam zacznie dymić z rączek. Bo ostatniej nocy nie wcelowalibyście
nawet w dupę słonia.
Jeden z agentów nieostrożnie pozwolił sobie na uśmieszek.
- Zmieszne, tak?! - zaryczał Pepperdyne. - Zostaniecie tam dwie godziny!
I wynocha, zanim się naprawdę wkurwię!
Wyszli gęsiego, zamykając za sobą drzwi. Zostawszy sam, Pepperdyne opadł na krzesło i
przeciągnął dłońmi po twarzy. Optymizm, jakim napełniło go zidentyfikowanie samochodu,
którym Kendall odjechała ze Stephensville, zgasł.
Niezle dawało mu to wszystko popalić - od początku, od momentu, kiedy mylnie założyli, że
mają wirusa w komputerze. Gdyby operator nie zlekceważył uzyskanych informacji, Ruthie
Fordham wciąż by żyła, a Kendall Burnwood nie zniknęła wraz z Johnem. Kiedy udało im się
odkryć błąd w rozumowaniu i rozwikłać zagadkę sprzecznych danych, McGrath zmierzał już ku
swemu przeznaczeniu. Nie udało im się skontaktować z nim przez telefon komórkowy. A potem
wpadł na zwalone drzewo i stracił pamięć.
Jezu, co za paskudny splot okoliczności.
Ucieczka Burnwoodów z więzienia w Prosper to następna katastrofa. Musiał odnalezć Johna i
Kendall Burnwood przed tymi maniakami. Mogło nie pójść łatwo. Ukrywała się w Denver przez
rok, zanim wpadli na jej ślad.
Nie była na tyle głupia, aby wracać do rodzinnego miasta, ale najwyrazniej ktoś założył, że
tak będzie, skoro szukano jej w domu babki zeszłej nocy.
Wiadomość o wczorajszej ucieczce włamywaczy zaniepokoiła i zdenerwowała Pepperdyne'a;
był przekonany, że to Gibb i Matt Burnwoodowie.
Spojrzał na leżącą przed nim fotografię Kendall Burnwood, którą rozesłano po całym kraju.
Potem zerknął na zdjęcia z miejsca zbrodni, które przyniesiono godzinę temu. %7łołądek mu się
skręcił na widok nagiego, skrwawionego ciała Lottie Lynam.
- Dziewczyno, możesz mieć tylko nadzieję, że znajdę cię przed nim i jego tatusiem -
mruknął.
I co, do cholery, robił przez cały ten czas John?
Rozdział trzydziesty piąty
Stojąc przed frontowymi drzwiami, John patrzył, jak samochód Kendall znika z zasięgu
wzroku, a potem pokuśtykał do sypialni, gdzie w kojcu leżał na pleckach Kevin.
- Słuchaj, mam naprawdę mało czasu, więc musisz ze mną ściśle współpracować, dobrze? Nie
będzie ci tu zle samemu, a ja niedługo wrócę.
Leż spokojnie, dopóki nie przyjdę z powrotem. - Zawahał się, jakby oczekiwał, że dziecko
zacznie się z nim spierać.
Kevin zamachał piąstkami i wypuścił parę banieczek śliny, wcale nie okazując
niezadowolenia z faktu, że zostanie sam. - W takim razie w porządku - stwierdził John i
wyszedł. Doszedł do polany i zatrzymał się.
Wydało mu się, że słyszy jakiś hałas. Jakby się coś dusiło? Jakiś skowyt?
Przyszły mu do głowy rozmaite przerażające możliwości. Ogień. Dzikie zwierzęta. Insekty.
- Cholera!
Musiał powtórzyć wszystkie te kroki, które właśnie dał o kuli.
- Dobra, chłopie. Mam nadzieję, że dasz radę. - I dodał cichutko sam do siebie: - Mam
nadzieję, że ja dam radę. Wcisnął na ramiona nosidełko, którego Kendall używała czasem nosząc
synka, oparł kule o kojec i balansując na jednej nodze pochylił się, by wyjąć Kevina. - No tak,
tak, kupa zabawy - mruknął, kiedy dziecko zagulgotało radośnie. Usadowił je wygodnie, wziął
kule i ponownie wyruszył z domu. - Ani słowa matce, rozumiesz? Zdolna dziewczynka z tej
twojej matki. Zabrała mi znowu broń, nie mogę więc w nią wycelować i zażądać, żeby nas stąd
wywiozła. Sam bym mógł poprowadzić, ale jak wrócę, już jej nie zastanę. - Spojrzał w dół na
Kevina. - Ty pewnie nie wiesz, gdzie go schowała, co? Jest za cwana, żeby to wyrzucić, ale za
cholerę .. . o, przepraszam, za nic nie mogę go znalezć. Wywróciłem ten chrzaniony dom do
góry nogami ...
Szybko pokonał dystans dzielący go od głównej drogi i przystanął, żeby złapać oddech.
Ociekał potem; krople kapały mu z czoła, zalewając szczypiącą wilgocią oczy. Trudno mu było
otrzeć je rękawem; obiema rękami musiał przytrzymywać kule. Wiedział, że decyduje się na
wymagającą ogromnego wysiłku eskapadę, ale nie wziął pod uwagę konieczności dzwigania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]