[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pojmania MacDougalla. Nie będę jednak ryzykować życiem
moich dzieci, nawet dla wszystkiego złota, które będzie
wiózł. Rozumiesz?
- Ależ nie ma żadnego ryzyka - zapewnił go energicz-
nie Szkot. - Daję ci na to moje słowo! Jadący z nim będą
doświadczonymi wojownikami, ale tak ich zaskoczymy, że
spadną z siodeł, zanim zrozumieją, co się dzieje. Stary
przyjacielu, jeśli uznasz, że bezpieczniej będzie zabrać ze
sobą zbrojnych z zamku, nie mam nic przeciwko temu. Nie
chciałbym, podobnie jak ty, widzieć kogoś z twojej rodziny
rannego lub zabitego.
- Nie, pojedziemy sami - oświadczył stanowczo Her-
rac, spoglądając na pełne zapału twarze synów. - Nie
możemy jednak zostawić zamku bez dowódcy. Gilesie, ty
musisz zostać.
- Ojcze! - wykrzyknął młody de Mer. - Przecież
jestem jedynym rycerzem pośród nas wszystkich.
- Właśnie z tego powodu wybrałem ciebie. Przecież Sir
Brian jest ranny i nie rusza się z łóżka...
- Wybacz mi, ojcze - rzekł Giles, ośmielając się
przerwać Herracowi, co, jak zauważył Jim, zdarzyło się po
raz pierwszy od ich przyjazdu. - Sądzę, że Sir Brian
w razie konieczności będzie w stanie wstać z łoża. Właśnie
rozmawiałem z nim dzisiaj, kiedy zamierza to zrobić.
Sądził, że jutro, a w najgorszym wypadku pojutrze. Zapew-
ne nieco przesadza, ale jeśli zamek zostałby zaatakowany
i konieczna stałaby się jego obrona, jest w stanie nią
pokierować, nawet ranny.
Na dłuższą chwilę zapanowało milczenie.
- Może masz rację. Z tego co widzę, w razie koniecznoś-
ci rzeczywiście wstanie i będzie walczyć z mieczem w dłoni,
nawet jeśli miałby wykrwawić się na śmierć. - Westchnął
ciężko. - Dobrze, Gilesie - powiedział wreszcie. - Zga-
dzam się, żebyś jechał z nami. Przecież wszyscy sąsiedzi
powinni stanąć u naszego boku w walce z Pustymi Ludzmi,
a nie napadać na siebie nawzajem.
- Dziękuję, ojcze - rzekł zadowolony Giles.
- Właściwie i ja mogłabym się przydać, jeśli... - ode-
zwała się nagle dziewczyna.
-Liseth, nie pojedziesz pod żadnym pozorem! Zro-
zumiałaś? - zdenerwował się stary.
- Tak, ojcze - szepnęła. - Jeśli tak każesz...
- Tak właśnie każę. Zastanów się. Jeśli pojechałabyś,
kto zająłby się Sir Brianem?
Liseth zagryzła wargę.
- Nie ma nikogo innego. To prawda, ojcze - przyznała.
- Jak długo... hep - zapytał Jim Lachlana - potrwa
dotarcie do tego miejsca, gdzie planujesz zasadzkę na
MacDougalla?
- Mniej niż sześć godzin - odparł Szkot. - Możemy
wyjechać rano. Do popołudnia zdążymy zająć dogodne
pozycje. Nawet jeśli zjawi się jeszcze jutro, a nie następnego
dnia, będziemy gotowi.
- A więc uważam, że to ustalone - zabrał głos Smoczy
Rycerz. - Wyruszamy jutro o świcie.
- Ustalone, jeśli chodzi o mnie i moją rodzinę - rzekł
gospodarz. - Skoro Lachlan już zadeklarował swój udział,
pozostał jeszcze...
- Oczywiście, że będę z wami - przerwał mu łagodny
głos Dafydda.
- Radzę więc, byśmy spożyli już wieczerzę i wcześnie
udali się na spoczynek - zdecydował Herrac. - Wstanie-
my przed wschodem słońca, ponieważ zanim wyruszymy,
muszą zostać poczynione pewne przygotowania. I tak, jak
mówi Lachlan, mamy dość czasu.
- Dobrze... hep! - Jim wstał gwałtownie, chwiejąc się
lekko. - W takim razie proszę cię, pani, byś jeszcze raz
znalazła mi wolną komnatę, gdzie będę mógł poczynić
własne przygotowania. Będą one związane z magią i zajmą
nieco czasu. Pani, tym razem niech nie będzie to twój pokój.
Z pewnością służący mogą uprzątnąć jakąś inną komnatę.
- Jak sobie życzysz, panie - rzekła Liseth, także
wstając. - Chodzmy więc.
- Jak tylko uporasz się z tym, wróć na wiecze-
rzę! - dobiegł go basowy głos Herraca. -Jesteś najwyższy
rangą pośród nas, panie. Pragnę więc dopilnować, byś
najadł się do syta, napił i odpowiednio wypoczął.
- Zaraz będę z powrotem - zapewnił Jim.
Podążył za Liseth do kuchni, skąd dziewczyna zabrała
kilku służących, po czym wszyscy udali się po schodach na
piętro, na którym mieścił się jej pokój. Dziewczyna za-
prowadziła ich do komnaty wypełnionej głównie różnego
rodzaju meblami, pokrytymi grubą warstwą kurzu i brudu.
Z zadziwiającą sprawnością rozdzieliła pracę pomiędzy
służących.
- Jeśli tylko chcesz, możesz wrócić już do stołu,
panie - rzekła. - Zostanę tu i dopilnuję, żeby wszystko
zostało wykonane jak należy. W komnacie będziesz miał
łóżko, nocnik, kubek i dzban wina, stół oraz krzesło. Za
dwie godziny pomieszczenie będzie gotowe.
- Dziękuję. W takim razie idę na dół.
Jim, zbiegając po spiralnych, kamiennych schodach,
uświadomił sobie nagle, że czkawka zniknęła. Spokojnie
wrócił więc do Wielkiej Sieni, by wraz z resztą zasiąść do
posiłku. Był jednak niezwykle ostrożny, jeśli chodzi o wino.
Kiedy Lachlan chciał napełnić mu kubek, jeszcze raz
powołał się na magię, unikając w ten sposób picia.
- Zbyt wiele wina może niekorzystnie wpłynąć na
skuteczność czarów - wyjaśnił.
Jak zwykle nikt w takiej sytuacji nie protestował. Jim
zrezygnowawszy z napitku, z przyjemnością najadł się
jednak do syta. Kiedy do stołu wróciła Liseth, poprosił, by
do dzbana wina w jego sypialni dołączono drugi, z piwem.
Najszybciej jak tylko mógł, wrócił na górę i stwierdził, że
jeszcze niedawno brudna i zaniedbana komnata zmieniła się nie
do poznania. Teraz było tu bardzo czysto, oczywiście jak na
czternastowieczne warunki. Oświetlał ją zawieszony na ścianie
kaganek, a pod nim, na podłodze, stało naczynie z zapasem
paliwa. Jak obiecała Liseth, w pomieszczeniu ustawiono łóżko
oraz krzesło, stół, zaś na nim dzbany z piwem i winem.
Doszedł do wniosku, że lepiej będzie nie wspominać, że
i tak nie skorzysta z łóżka. Teraz, będąc sam w komnacie, jak
zwykle rozwinął swój materac i rozłożył go na podłodze.
Wiedział, że na nim i tak dobrze się wyśpi, a wyjątkowo
zależało mu na wypoczynku. Zamknął drzwi, by nikt, nawet
Liseth czy Herrac, nie mógł dostać się do środka bez pukania.
Szybko położył się i zasnął, zanim jeszcze zgasł kaganek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnos.opx.pl
  •