[ Pobierz całość w formacie PDF ]
horyzont. Może jego mamusia wcale nie zginęła, a jej samolot unosił się gdzieś tam, na wodzie. Może siedziała
na skrzydle, czekając, aż ktoś ją uratuje. Może udałoby mu się ją odnalezć. Dopłynąłby do mamy, usiadł obok
niej i zapytał, dlaczego chce, żeby pojechał na Florydę, gdziekolwiek to było. Przecież nikogo tam nie znał, a tu
miał Buddy'ego i Ramey.
Odwrócił się i odszukał wzrokiem psa, który leżał na suchym piasku poza zasięgiem fal. Max podszedł do
niego i pogłaskał go po grzbiecie.
- Może mama nadal żyje, co Buddy? - W odpowiedzi pies zaszczekał dwa razy. - No widzisz. Myślisz tak
samo jak ja.
Max westchnął i znów wszedł do wody, tym razem trochę dalej, po kolana. Przypomniały mu się słowa,
które usłyszał od Ramey w dniu, w którym dowiedział się o katastrofie samolotu mamy.
Ona nie żyje, Max. Wszyscy na pokładzie zginęli... Wszyscy na pokładzie zginęli... Wszyscy na pokładzie
zginęli...". Azy pociekły mu po policzkach, a rozpościerający się przed jego oczami widok oceanu zamazał się.
- A jeśli ona jedna ocalała? - wymamrotał ochrypłym od płaczu głosem. Buddy, widząc, że jego pan oddalił
się od brzegu, znowu zaszczekał, jakby chcąc go ostrzec, żeby nie wchodził głębiej.
Boże, czy naprawdę moja mama odeszła i jest z Tobą w niebie? A może jednak czeka przy samolocie,
żebym jej pomógł?" - pomyślał Max i popatrzył w niebo, gdzie mieszkał Bóg. Pan Bóg przeważnie nie
odpowiadał na jego pytania. W każdym razie nie odpowiadał na nie słowami. Ale czasami Max wyczuwał, co
chce mu powiedzieć. Zamknął oczy i czekał. Po chwili poczuł jednocześnie szczęście i smutek. Zrozumiał, że
Ramey miała rację. Jego mamusi nie było w samolocie, już nie. Była teraz w niebie.
Ale wciąż nie wiedział, co zrobić ze złością wypełniającą jego serduszko. Mamusia powinna była wiedzieć,
że nie będzie chciał wyjechać z wyspy do tych jej przyjaciół. Chciał zostać tutaj, blisko plaży, na której bawili
się razem, odkąd tylko pamiętał. Blisko ich domu i mieszkania Ramey, i blisko Buddy'ego.
Otworzył oczy. Uniósł się lekko na palcach i pozwalał falom uderzać o swoje uda. Woda moczyła nogawki
jego szortów. Mama opowiadała mu kiedyś o przypływach i odpływach. Mówiła mu, że kiedy jest odpływ,
plaża robi się bardzo duża, a podczas przypływu kurczy się, bo zalewa ją woda.
Nadchodził przypływ, ale Max nie przejmował się tym. Nie zamierzał stąd odejść, nawet gdyby woda miała
mu sięgać po pas, bo bardzo chciał zrozumieć, dlaczego musi pojechać. Mrużąc oczy od słońca, znów spojrzał
w niebo.
- Panie Boże... Nie chcę jechać na Florydę - podniósł rękę i otarł rękawem zapłakaną twarz. - Ale też nie
chcę złościć się na moją mamusię.
Nagle ogarnęło go przeczucie. Mamusia mówiła mu, że przeczucie ma miejsce wtedy, gdy coś się wie,
chociaż nikt ci tego nie powiedział. Mówiła mu też, że dobre przeczucia pochodzą od Boga. Gdy się pojawiają,
trzeba uważnie nasłuchiwać, bo możliwe, że Bóg chce coś człowiekowi powiedzieć. Teraz miał przeczucie, że
mamusia miała powód, by prosić go o spotkanie z jej przyjacielem.
Maxowi nie przyszło to wcześniej do głowy, ale teraz, gdy zaczął o tym myśleć, wydawało mu się, że
przeczucie było sensowne, jego mamusia nigdy nie mówiła do niego bez jakiegoś wyraznego powodu. Prosiła,
żeby po zabawie na plaży wycierał buty na wycieraczce, bo nie chciała, żeby naniósł piasku do mieszkania.
Musiał myć ręce przed jedzeniem, by zarazki nie dostały mu się do buzi.
Tak, przeczucie nie mogło go mylić. Na pewno był jakiś powód, żeby jechał na Florydę. Teraz musiał tylko
przestać się złościć i dowiedzieć się, o co chodziło. Jeśli tam pojedzie, będzie grzeczny i nie będzie zbytnio
marudzić, z pewnością się dowie, dlaczego mama tego chciała. Pan Bóg na pewno mu wszystko wyjaśni.
Tak postanowiwszy, wyszedł z wody i usiadł obok Buddy'ego.
- Będę za tobą tęsknić, Buddy.
Pies wydał z siebie łagodny pomruk i trącił go przyjaznie głową.
- Słuchaj, Buddy... - zwrócił się Max do przyjaciela. - Nie smuć się, bo do ciebie wrócę, wiesz? Wrócę, tak
jak mówiła Ramey, i już nigdy cię nie opuszczę, dobrze? Dobrze, Buddy?
Pies popatrzył na niego swoimi wiernymi ślepiami, po czym je opuścił. Zawsze tak robił, gdy był smutny.
Chłopiec objął go ramieniem i przytulił, tak jak mama przytulała jego, gdy rozbił sobie kolano lub zle poszło w
szkole.
- Już dobrze, Buddy. Mnie też jest smutno, ale mam przeczucie. Wszystko będzie dobrze, piesku.
Zobaczysz.
Max usiadł prosto i jeszcze raz spojrzał w niebo. Uśmiechnął się do siebie, bo przecież można jednocześnie
uśmiechać się i płakać. Wziął głęboki oddech i ledwie słyszalnym szeptem powiedział:
- Dziękuję za przeczucie, Panie Boże - ruszał palcami i patrzył, jak jego stopy zagłębiają się w piasku. -
Przepraszam, że się złościłem. Czy mógłbyś coś przekazać mojej mamie? Powiedz jej, że już nie jestem na nią
zły, muszę tam pojechać, już jej wybaczyłem. Proszę, powiedz jej to ode mnie, dobrze?
Tym razem nie potrzebował przeczucia. Mamusia uczyła go, że na Panu Bogu zawsze można polegać i że
On bardzo lubi, gdy ludzie sobie wybaczają. Wiesz, Max, na czym polega miłość? - mama pytała go nieraz. -
Miłość polega na umiejętności wybaczania. Gdy kogoś naprawdę kochamy, potrafimy mu wybaczyć".
Dobrze, że sobie o tym przypomniał. Bardzo kochał mamę i nie potrafił się na nią gniewać. Obejrzał się
przez ramię, spoglądając na stojącą kilkanaście metrów dalej Ramey. Wyglądała na zmęczoną i chyba było jej
zimno. Na nią też nie chciał się złościć. Wyjazd na Florydę nie był jej pomysłem.
- Chodz, Buddy. Wracamy do domu - rzucił zdecydowanym tonem, trącając łokciem przyjaciela. Poderwał
się z pisaku, otrzepał szorty i szybkim krokiem ruszył w stronę opiekunki, a Buddy potruchtał za nim. Gdy byli
już blisko niej, Max oznajmił:
- Myślałem o tym, Ramey. Pojadę na Florydę.
Zmarszczyła brwi i wyglądała na zaskoczoną.
- Naprawdę? Już się nie złościsz?
Max wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieśmiało.
- Trochę się boję, ale już nie jestem zły. Pan Bóg dał mi przeczucie.
- Przeczucie?
- Tak. Przeczucie jest wtedy gdy Pan Bóg coś ci mówi. Ale musisz być bardzo cicho, żeby to usłyszeć.
- Aha - Ramey wzięła go za rączkę. - Jakie to było przeczucie?
- %7łe kiedyś się dowiem, dlaczego...
Ramey aż otwarła usta ze zdumienia i dopiero po chwili zdołała wykrztusić z siebie:
- Co dlaczego?
- Dlaczego mamusia chciała, żebym pojechał.
- Ach tak, rozumiem.
Max przypomniał sobie, że chciał jej powiedzieć coś jeszcze. Przysunął się do niej bliżej i spojrzał jej w
oczy.
- Przepraszam cię Ramey. Nie chciałem być na ciebie zły.
- Wybaczam ci, mój mały - odpowiedziała kobieta, a gdy to mówiła, na jej twarzy pojawił się pogodny
uśmiech, którego dawno u niej nie widział.
ROZDZIAA XV
Przez cały tydzień poprzedzający przyjazd Maxa każda rozmowa pomiędzy Connorem i Michele kończyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]